Na koniec 2016 fundamenty finansów
mojej rodziny trzymają się mocno. Nadal:
- nie mamy długów,
- mamy oszczędności, które nas wspierają,
- nasze zarobki pokrywają koszty życia.
Najwięcej do zrobienia mamy w tym trzecim obszarze. W ostatnich latach skokowo wzrosły nam bieżące koszty (dzieci!) przy stagnacji w życiu zawodowym i zarobkach.
To wredna kombinacja. Zaczęliśmy się już z tego „leczyć”. To może trochę potrwać.
Co roku przyglądam się temu, co
wydarzyło się przez ostatnie 12 miesięcy – jakie błędy
popełniłem i czego się nauczyłem (edycja 2015, 2014 i 2013). Jak oceniam
mijający 2016?
Gdy rosną koszty przy stagnacji w zarobkach
Jak to możliwe?
Moje zarobki utrzymywały cztery osoby – żona była na bezpłatnym urlopie wychowawczym i zajmowała się dwójką dzieci.
Moje zarobki utrzymywały cztery osoby – żona była na bezpłatnym urlopie wychowawczym i zajmowała się dwójką dzieci.
A nasze koszty życia „wystrzeliły w
kosmos”, szczególnie w tak mało inspirujących obszarach jak
lekarze i leki. Nie było miejsca w pobliskich przedszkolach
publicznych, więc wszedł nam też giga koszt umieszczenia najpierw
jednego, a potem obu dzieciaków w prywatnym przedszkolu.
To pozwoliło żonie pod koniec roku
zacząć powrót do pracy. Liczymy, że w 2017 zejdzie z nas chociaż trochę
obecnej presji.
Będziemy działać, żeby „odstrzelić”
niektóre koszty, np. prywatnego przedszkola, i wprowadzić trochę
więcej wigoru do dochodów. Żona musi po prostu wrócić do
regularnego zarabiania.
Ja też mam swoje priorytety – po
blisko 10 latach samozatrudnienia, działania na zasadzie freelance w
ramach jednoosobowej działalności gospodarczej, a przez
ostatnie lata również pracy z domu, w 2016 po raz pierwszy poszedłem do
„normalnej pracy”.
To dla mnie bardzo ciekawe
doświadczenie.
To również ruch w przeciwnym kierunku
niż wiele osób, które po latach pracy w firmach lub instytucjach
poszukują więcej wolności „na swoim”.
Moja działalność zostaje, ale chcę
być też częścią większej organizacji. Szukam w ten sposób nie
tylko większej stabilizacji finansowej potrzebnej mi na tym etapie
życia (chcę być bardziej jak obligacja niż akcja), ale też jakiegoś przełamania stagnacji zawodowej, którą
od dłuższego czasu odczuwam.
Oszczędności jako ubezpieczenie
Przez jakieś 15-20% tego roku, jeśli nie więcej, byłem
chory. Przez ponad miesiąc naprawdę poważnie. Straciłem na ten
czas wzrok w lewym oku i nie miałem pewności, że go odzyskam.
Serio! Zero jazdy samochodem. Zero pracy przy komputerze.
Dla młodego mężczyzny to nie jest komfortowa sytuacja. Szczególnie jeśli odpowiada za utrzymanie trzech innych osób i jako samozatrudniony nie ma nawet prawa do tzw. chorobowego.
Serio! Zero jazdy samochodem. Zero pracy przy komputerze.
Dla młodego mężczyzny to nie jest komfortowa sytuacja. Szczególnie jeśli odpowiada za utrzymanie trzech innych osób i jako samozatrudniony nie ma nawet prawa do tzw. chorobowego.
To był dla mnie szok też dlatego, że
nigdy wcześniej tyle nie chorowałem. W ogóle nie chorowałem. Mam
jakąś dziwną synchronizację z moimi dziećmi i przejmuję od nich
wszystko, jak leci. Tylko znacznie ciężej przechodzę.
Podobno to nic dziwnego. Nasi sąsiedzi
(i inni rodzice maluchów) mają to samo.
To, co mnie uchroniło przed jeszcze
większą desperacją, to oszczędności. Zapewniają w takich
sytuacjach spokój.
Nie dosyć, że przynoszą dodatkowy dochód z odsetek czy dywidend, to jeszcze gdzieś tam sobie w tle
są. Można do nich w razie potrzeby sięgnąć. Zamortyzować skutki
jakiegoś niemiłego psikusa losu. Pokryć podwyższone wydatki.
Przetrwać okres niższych zarobków.
W takich momentach widać, że
posiadanie oszczędności działa jak forma bardzo praktycznego i
prostego ubezpieczenia. Za które na dodatek nie płacisz!
Pracuj mądrze i ciężko
Jest takie popularne powiedzenie: „Work
smart, not hard”. Pracuj mądrze, nie ciężko.
Chyba zrozumiałem je kilka lat temu
zbyt dosłownie. Rozleniwiłem się. Rozleniwiła mnie też praca z
domu – szczególnie jeśli chodzi o rozwijanie i dbanie o relacje z
innymi.
Wykorzystałem te kilka lat
alternatywnego stylu życia, żeby spędzić bardzo dużo czasu z
żoną i dziećmi. Mamy mocne więzi i gramy do jednej bramki. To
wielka wartość.
Ale moje motto na kolejne lata brzmi:
„Work smart and hard”. Pracuj mądrze i ciężko. Z tej
kombinacji powinno wyjść znacznie więcej niż tylko z jej
pierwszego elementu.
Najwięcej wysiłku chciałbym włożyć
w pracę nad łączeniem sił z innymi. Przy większości
przedsięwzięć byłem typem samotnego kowboja. Wolnego strzelca.
Moim celem jest wprowadzić do swojego życia znacznie więcej gry
zespołowej.
Nie chodzi tylko o pracę. Zdecydowanie
za mało się udzielam – w mojej lokalnej społeczności, w mojej
grupie znajomych, w moim mieście.
Pod tym względem jestem „typowym
Polakiem”. Skupiam się na rodzinie. Dbam głównie o własne
interesy. Nie działam w organizacjach społecznych i większych
grupach. Rządzą praca i dom.
W zmianie tego schematu myślenia i
działania widzę jakąś szansę na rozwój.
Jak się zmotywować?
Muszę też pracować nad motywacją.
Mój „problem” polega na tym, że
nie potrzebuję wiele, żeby czuć się dobrze.
Do tego dochodzi komfort, jaki mamy z
żoną dzięki dobremu nastrojeniu spraw, w tym finansowych. Ten luz
wpływa jednak negatywnie na motywację do dalszego działania, do
podejmowania wysiłku i ryzyka, które zmienia życie na lepsze.
Możemy wielu rzeczy nie robić. Wśród
nich są i rzeczy niepożyteczne, i rzeczy pożyteczne.
Jesteśmy młodzi i nie powinniśmy
osiadać na laurach. Nie powinniśmy być za bardzo zadowoleni z
siebie. Powinniśmy cały czas myśleć, co możemy zrobić lepiej.
Powinniśmy myśleć jak Robert Lewandowski, a nie jak tłusty i
leniwy kot.
Wbrew pozorom to jest spore wyzwanie,
jeśli wydaje ci się, że nic nie musisz.
Kto wie – być może ktoś z kredytem
hipotecznym nad głową albo bardzo konsumpcyjnym podejściem do
życia ma silniejszą motywację do pracy i rozwoju niż ktoś
rozsądny, uporządkowany i bliski poziomu równowagi?
Interesuje mnie, jak utrzymywać zdrową
ambicję i motywację do działania będąc bliżej tego drugiego
rodzaju osobowości.
Ta gra się nie kończy
W tym roku przeczytałem niewiele
książek, a jeszcze mniej zrecenzowałem na blogu w cyklu [Szerszy obraz].
Jedna książka zrobiła na mnie jednak
wielkie wrażenie. Nikt jej nie wydał po polsku. Jej angielski tytuł
to „Finite and infinite games – a vision of life as play and
possibility”.
Da się ją streścić w jednym zdaniu:
W życiu gramy w dwa rodzaje gier: skończone (ang. finite), które mają swoje granice, zasady, jasno określonych graczy, zwycięzców, przegranych, początek i koniec; oraz nieskończone (ang. infinite), które mają ciągle zmieniające się granice i reguły i w które gra się nie po to, żeby wygrać i je zakończyć, tylko po to, żeby zapewnić kontynuację gry.
W życiu gramy w dwa rodzaje gier: skończone (ang. finite), które mają swoje granice, zasady, jasno określonych graczy, zwycięzców, przegranych, początek i koniec; oraz nieskończone (ang. infinite), które mają ciągle zmieniające się granice i reguły i w które gra się nie po to, żeby wygrać i je zakończyć, tylko po to, żeby zapewnić kontynuację gry.
Warto przynajmniej zastanowić się, w
którą z tych gier gramy jako rodzice, partnerzy, dzieci,
współpracownicy, wspólnicy czy inwestorzy, a w którą powinniśmy
grać.
Więc... zdrowia na 2017 i następne... i dzięki za wytrwałość, to co robisz jest ważne dla mnie... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńPozdrawiam, proszę wracać!
Zdrowia zatem. O resztę możemy zadbać sami :-)
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńPozdrawiam, proszę wracać!
Zdrowia i wesołych świąt! Oraz, przy okazji, dzięki za prowadzenie tego bloga, super wartościowy, zawsze wracam:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Dzięki!
UsuńPozdrawiam, proszę wracać!
Duzo zdrowia i wesolych swiat ! Super blog, zwlasza Pana przemyslenia o motywowaniu siebie i udzielaniu sie w spolecznosci. Ja rowniez sadze ze w zespole lub malej grupie zdzialac mozna wiecej niz samemu, sam jestem tez "wolnym strzelcem" choc mam zone i coreczke. Jakby jakis pomysl na biznes naszedl Pana zwiazany z Kanada-Polska, prosze sie podzielic! Moze cos zdzialmy :-)
UsuńGorace pozdrowienia, Krystian!
Dzięki!
UsuńŚwiąteczne pozdrowienia z Polski dla Kanady!
Pozdrawiam, proszę wracać!
Dobry wpis!
OdpowiedzUsuńI ta część o motywacji, ale mnie do przemyśleń skłoniło to o chorobie — ja też do tej pory poważnych problemów zdrowotnych nie miałem, a gdyby spotkało mnie kilka tygodni braku możliwości pracy, to strata finansowa byłaby potężna... Na szczęście mam oszczędności :)
Czekam na wpis na temat „czy oszczędności mogą być zamiennikiem ubezpieczenia?”
Dzięki. Życzę zdrowia nie tylko w 2017, tylko jak okiem sięgnąć!
UsuńPozdrawiam, proszę wracać!
Cześć Michał :)
OdpowiedzUsuńDzięki, że pokazałeś trochę więcej siebie jako człowieka, nie tylko specjalisty w tym co robisz na Twoim blogu. Mam chyba podobnie jak Ty - niewielkie wymagania, potrafię być zadowolony z tego co mam. Nic nie muszę, ale dużo chcę - tak trochę na przekór temu co się pisze ponad - skupiam się na drodze, procesie i tym co się dzieje w bieżącej chwili, a cel traktuję jak bonus. Dzięki temu nie napinam się zanadto, jeżeli coś nie wyjdzie tak jak chcę - to wyjdzie inaczej, co nie znaczy źle ;)
Motywuję się książkami w temacie szerokiego rozumianego rozwoju osobistego, które pochłaniam w dużej ilości, doświadczeniami innych, które czerpię z różnych blogów, ale także z kontaktów z ludźmi inicjowanych głównie przeze mnie :)
Życzę dużo uśmiechu w 2017 roku :)
Będę wracać!
Cześć i dzięki za komentarz!
UsuńNawet "specjaliści" mówią chociaż raz w roku ludzkim głosem ;)
Inicjowanie kontaktów z ludźmi - muszę coś takiego spróbować w tym roku.
Pozdrawiam, proszę wracać!
To co napisałeś o oszczędnościach jako rodzaju ubezpieczenia to jest święta prawda, która się potwierdza w życiu. ja się pod tym podpisuję w całej rozciągłości. Życzę zdrowia i powodzenia na przyszły rok,
OdpowiedzUsuń