Są dwa rodzaje błędów
– zabójcze oraz budujące. Przez ostatnie lata, między innymi
dzięki prowadzeniu tego serwisu, nauczyłem się unikać tych
pierwszych i jak najbardziej wykorzystywać te drugie.
Być może dzięki temu
mogę napisać, że z mojej perspektywy 2015 to był udany i spokojny
rok. Nawet gdybym bardzo chciał, nie mam na co narzekać. Nie
popełniłem żadnych zabójczych błędów.
Trzy najważniejsze
filary finansów mojej rodziny stoją jak stały – nadal nie mamy
praktycznie żadnych długów, nasze zarobki nadal pokrywają
wydatki, a konserwatywnie prowadzone oszczędności zapewniają
dodatkowy luz. W podsumowaniu poprzedniego roku napisałem niemal dokładnie do samo. Nie obrażę się, jeśli na zakończenie 2016
będę mógł to powtórzyć po raz kolejny.
To nie był jednak
idealny rok. Popełniłem mnóstwo mniejszych błędów. Jakie błędy
popełniłem w 2015 i czego się z nich nauczyłem?
W maju 2013 roku
zainwestowałem ok. 8,4 tysiąca złotych w fundusz ETF oparty o
akcje greckich dużych spółek. Częścią mojej logiki było wtedy przekonanie, że
akcje spółek z tego kraju są już tak przecenione po latach
kryzysu, że „dużo gorzej nie będzie”, a podjęcie ryzyka, gdy
sytuacja jest tak bardzo zła, może się w przyszłości opłacić.
Napisałem nawet kiedyś o tym artykuł.
Jak pokazuje poniższy
wykres, sytuacja może się zawsze pogorszyć.
Spadki mogą trwać
przez lata (w Grecji już prawie dekadę). To znacznie dłużej niż
przeciętny inwestor jest w stanie tolerować utratę wartości
swoich oszczędności.
Wiara, że „to, co
spadło, musi urosnąć” nie może być podstawą analizy. Ona musi być znacznie głębsza. Nie ma
się również co przywiązywać do poprzednich poziomów cen jakichś
aktywów jako czegoś, co powinno / musi się w przyszłości
powtórzyć. Z różnych powodów może się nie powtórzyć.
Genialny tekst o tym, dlaczego takie myślenie może okazać się
pułapką napisał kiedyś autor wybitnego bloga Philosophical Economics.
Jeśli kupujemy mocno
przecenione aktywa, musimy:
a) albo być gotowi na
to, że nasze oszczędności mogą nadal tracić na wartości (nawet
przez bardzo długi okres), zanim ryzyko się opłaci (jeśli w ogóle się opłaci)
b) albo zbadać
fundamenty, które wpływają na wycenę tych aktywów i kupować
tylko i wyłącznie wtedy, gdy jest duże prawdopodobieństwo, że w
przyszłości będą się zmieniać na korzyść
Miałem z funduszem
Lyxor ETF FTSE Athex20 sporo szczęścia. Nie straciłem na tej
inwestycji pieniędzy. Pod koniec 2013 sprzedałem wszystkie
jednostki funduszu z zyskiem. Kupiłem je potem jeszcze raz pod
koniec 2014, ale w znacznie mniejszej ilości. Ta transakcja jest z
dzisiejszego punktu widzenia stratna. Bilans wszystkich transakcji
jest jednak dodatni.
Jeszcze lepiej wygląda
bilans wszystkich transakcji wykonanych w tym domu maklerskim
początkowym kapitałem (ok. 8,6 tysiąca złotych). Oprócz funduszu
akcji greckich posiadałem w nim również fundusz europejskich
spółek dywidendowych.
Inną lekcją, którą
wyciągnąłem z tej inwestycji, jest to, że nie warto zbyt mocno
stawiać na egzotykę. Fundusz greckich spółek to taka inwestycyjna
egzotyka. Wszystko, co egzotyczne, wiąże się w finansach z
nieprzewidywalnością i ekstremalnymi wynikami. Im więcej
egzotycznych aktywów w naszym portfelu, tym bardziej „szaleć”
będzie jego wartość.
Do mnie osobiście przemawia podejście core and explore. Od początku powinniśmy wiedzieć,
ile oszczędności chcemy utrzymywać w aktywach wysokiej jakości,
które będą stanowić jądro inwestycji (core), a ile chcemy
utrzymywać w aktywach nietypowych, egzotycznych (explore), z
widokami na wysokie zyski, ale również zagrożeniem stratami.
Gdy po raz drugi
kupowałem jednostki Lyxor ETF FTSE Athex20, na szybkich spadkach pod
koniec 2014, wykorzystałem na to ok. 20% środków, a nie 100%
środków, jak za pierwszym razem. Dzięki temu straty poniesione na
tym funduszu w trakcie 2015 nie „wymazały” niezłego wyniku
całej inwestycji w tym domu maklerskim.
O przygodzie z
funduszem ETF opartym o greckie spółki (i lokowaniu oszczędności zagranicą) chciałbym napisać kiedyś
serię artykułów.
2. Włączyć ryzyko,
wyłączyć ryzyko
Jeśli ktoś czyta ten
serwis regularnie, wie, że uważam alokację między klasy aktywów za najważniejsze narzędzie przy zarządzaniu oszczędnościami. Aktywa
dłużne to – generalnie – niższe ryzyko utraty kapitału,
niższa zmienność wyceny i niższe stopy zwrotu, a aktywa udziałowe
to – generalnie – wyższe ryzyko utraty kapitału, wyższa
zmienność i potencjał wyższych stóp zwrotu.
W tym roku odczułem na
własnej skórze, że nie każdy fundusz, który ma w nazwie słowo
„obligacji” czy „dłużny” charakteryzuje się niską
zmiennością.
Od maja tego roku mamy
na światowych rynkach okres podwyższonej zmienności i niechęci do
ryzyka. W takich warunkach fundusze obligacji powinny radzić sobie
nieźle.
Nie dotyczy to niestety
wszystkich obligacji. Z punktu widzenia polskiego inwestora, ta
zmiana klimatu inwestycyjnego ciężko doświadczyła fundusze
obligacji krajów wschodzących, fundusze wysokodochodowych obligacji
korporacyjnych czy fundusze obligacji zamiennych.
Sprawdziłem, jak
poradziło sobie kilkanaście funduszy dłużnych, mieszanych i
akcyjnych od 1 maja do 24 sierpnia 2015, gdy rynki były najbardziej
niestabilne. Które z nich rzeczywiście zapewniały poczucie
stabilności w okresie, gdy rynki były rozchwiane?
Okazuje się, że
niektóre fundusze dłużne mogą być bardziej wrażliwe na trudne
warunki rynkowe niż fundusze akcji. Wcale nie zapewniają
stabilności w kryzysowych momentach.
Jeśli ktoś – tak
jak ja – myśli o swoich oszczędnościach w kategoriach alokacji
między klasy aktywów o różnej charakterystyce (stabilny,
przewidywalny dług kontra zmienne udziały), powinien zastanowić
się dwa razy, czy fundusze obligacji zagranicznych (np. Templeton
Global Total Return, Aviva Investors Obligacji Zamiennych czy NN
Obligacji Rynków Wschodzących Waluta Lokalna) traktować jako część
dłużną. W praktyce ich zachowanie jest bliższe aktywom udziałowym
– wycena jest zmienna, bardzo wrażliwa na rynkowy sentyment i
porusza się zazwyczaj w tym samym kierunku co rynki akcji.
To chyba mój
największy i najbardziej kosztowny błąd ubiegłego roku.
Popełniłem go na na swojej polisie inwestycyjnej oraz na IKE.
Na polisie
inwestycyjnej w połowie roku ustawiłem nową, stałą alokację
między klasy aktywów w proporcjach 50% dług, 50% udziały. Po
stronie udziałowej wybrałem kilka funduszy akcyjnych różnych
rynków, a po stronie dłużnej – i to był błąd – zdecydowałem
się w całości na wyróżniający się w długim okresie fundusz
Templeton Global Total Return (PLN).
Gdy nadeszły spadki na
światowych rynkach, część dłużna nie zapewniła żadnej
stabilizacji. Templeton Global Total Return tracił niemal tyle samo
co fundusze akcyjne. Okazało się, że moja faktyczna alokacja
między klasy aktywów (i między poziom zmienności) wynosiła
praktycznie 100% w aktywach o podwyższonej zmienności. Fundusz
dłużny nie spełnił swojej głównej funkcji, a moje decyzje
obciążyły tegoroczny wynik na polisie inwestycyjnej.
W mniejszym stopniu
taki sam błąd popełniłem na swoim IKE Plus w NN TFI (które polecam). Kilka tygodni temu opisałem w szczegółach swoje wyniki.
Skalą zmienności zaskoczyły mnie między innymi NN Obligacji
Rynków Wschodzących (WL) oraz NN Globalny Długu Korporacyjnego,
które w niewielkich ilościach składały się na inwestycję.
Więcej ryzyka niż myślałem jest też w funduszu NN Stabilny
Globalnej Alokacji.
Wciąż uważam
alokację między klasy aktywów za kluczowe pojęcie. W praktyce
podzielenie oszczędności między aktywa bezpieczne i ryzykowne jest
trochę trudniejsze niż podzielenie ich między fundusze dłużne i
akcyjne.
Niektóre fundusze
dłużne (np. rynków wschodzących, korporacyjne wysokodochodowe,
obligacji zamiennych) mogą zachowywać się podobnie jak fundusze
akcyjne. Jest zagrożenie, że nie spełnią w portfelu funkcji
stabilizacyjnej, więc od razu lepiej traktować je jak aktywa o
podwyższonej zmienności / aktywa podobne do udziałowych.
3. Podstawy, podstawy,
podstawy
W tym roku, w ramach
festiwali organizowanych przez Studenckie Forum BCC, zrobiłem dwie
prezentacje dla studentów Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu.
Pierwsza była w marcu, druga w grudniu. Pokazałem w nich swoje
podejście do finansów osobistych.
Uważam, że siłą
tego podejścia jest skupienie się na podstawowych pojęciach i
regułach. Nie szukanie nie wiadomo czego. Nie kombinowanie. Nie
komplikowanie.
Gdy organizatorzy
poprosili mnie o drugą prezentację, oczekiwali czegoś nowego, ale
ja po prostu nie miałem nic nowego do powiedzenia. Między marcem a
grudniem z mojego punktu widzenia nic się nie zmieniło. Podstawowe pojęcia
i reguły, które działały w marcu, działały również w grudniu
i będą działać nadal.
Jeśli ktoś znowu
poprosi mnie o przedstawienie mojego podejścia do finansów
osobistych, jeszcze raz wykonam tę samą prezentację. To po prostu
działa.
Prezentacja trwa ok. 45
minut, ale dałoby się ją podsumować na jednej ilustracji
(poniżej) pokazującej osobę lub rodzinę o silnej pozycji
finansowej.
Cztery podstawowe
reguły, o których w jej trakcie mówię, to:
1) zarabianie więcej niż wydajemy (przy czym zwiększanie zarobków jest co najmniej
równie ważne, jeśli nie ważniejsze niż ograniczanie wydatków)
2) nie mieszanie
zarabiania pracą z zarabianiem na oszczędnościach (to pierwsze
powinno być dla większości priorytetem i fundamentem)
3) nie utrzymywanie
branży finansowej (świadomość opłat i kosztów różnych usług
finansowych, w tym doradztwa, oraz czytanie ze zrozumieniem umów to podstawa)
4) nie improwizowanie z
oszczędnościami (dopasowanie ich do indywidualnych potrzeb,
możliwości i ograniczeń, oparcie o alokację między klasy
aktywów, dobranie adekwatnych narzędzi inwestycyjnych)
To nie jest podejście,
dzięki któremu można szybko awansować do setki najbogatszych
Polaków. To raczej podejście, dzięki któremu z dużym
prawdopodobieństwem unikniemy najważniejszych zagrożeń w świecie
finansów, czyli
- nadmiernego zadłużenia,
- zaniedbania swojego potencjału zarobkowego (kapitału ludzkiego),
- bezkrytycznej inflacji stylu życia,
- toksycznych, bezproduktywnych i kosztownych relacji z branżą finansową,
- obciążania swoich oszczędności przypadkowym, hazardowym ryzykiem bez związku z indywidualnymi celami życiowymi
Osobiście mam
najwięcej do zrobienia w tej drugiej kategorii, czyli rozwijaniu
swojego kapitału ludzkiego.
4. Założenie rodziny i urodziny dzieci to finansowy szok
W 2015 z całą siłą
poczułem wszystkie konsekwencje związane z założeniem rodziny
oraz posiadaniem dzieci. W styczniu urodził mi się drugi syn. Gdy w lutym 2012 roku zakładałem ten serwis, nie miałem dzieci i żyłem
w nieformalnym związku. I moja obecna żona, i ja byliśmy wtedy
skupieni głównie na pracy.
W jak najbardziej
dosłownym tego słowa znaczeniu, zmiany wywołane małżeństwem i narodzinami dzieci były dla mnie szokiem.
Nie będę rozpisywał się o psychologicznym szoku, bo to serwis o
tematyce finansowej, ale prawdopodobnie do dzisiaj z niego nie
wyszedłem. Lepiej poradziłem sobie z dostosowaniem finansów do
nowej rzeczywistości.
Chociaż i w tym
względzie można mówić o szoku. Dla mnie polegał on na:
a) skokowym wzroście
wydatków (musimy utrzymać cztery osoby, a nie dwie)
b) negatywnej presji na
zarobki (dużą część uwagi, czasu i energii poświęcamy z żoną
dzieciom i domowi, a nie zarabianiu pieniędzy)
c) konieczności
pójścia na duże kompromisy z żoną dotyczące wydatków na styl
życia (jak dla mnie moglibyśmy spokojnie ograniczyć konsumpcję i poszukiwać alternatywnych rozwiązań w wielu sprawach)
d) znaczącym spadku
mojej stopy oszczędzania
To wszystko brzmi pesymistycznie, ale najwyraźniej korzyści z całego przedsięwzięcia przeważają jednak nad kosztami. Gdyby było inaczej, nie byłbym raczej zadowolony ze swojego życia (a jestem) i dążyłbym do wprowadzania jakichś zmian w sferze prywatnej (a nie dążę).
Inna sprawa, że dużo
łatwiej było mi zaabsorbować ten szok finansowy dzięki temu, że
moje finanse były na starcie uporządkowane (zero długu, znaczne
oszczędności, niezłe zarobki), a do tego oswoiłem się przez lata
z praktyczną wiedzą dotyczącą zarządzania codziennymi finansami.
Jak dla mnie jest to
potwierdzenie potęgi planowania. Nawet jeśli dziesięć lat temu w
najśmielszych snach nie planowałem, że moja rodzina będzie
wyglądać tak, jak wygląda, przeczuwałem, że warto budować dobre
nawyki w finansach, poznawać „reguły gry” i unikać kłopotów.
Przeczuwałem, że to, co robiłem wtedy, będzie miało wpływ na
to, co mogę zrobić dzisiaj.
To samo dotyczy
przyszłości. Nasza zdolność do zaabsorbowania przyszłych szoków
finansowych (np. przejścia na emeryturę, skutków głębokiego
spowolnienia gospodarczego, skutków utraty pracy, skutków
destrukcyjnej bessy na rynkach, itp.), będzie zależeć od tego, jak
się do tego przygotujemy.
Rok temu napisałem o
tym, czego nauczyłem się i jakie błędy popełniłem w 2014. Dwa
lata temu napisałem o tym, czego nauczyłem się i jakie błędy popełniłem w 2013.
Wszystkiego najlepszego
w 2016!
Warto również przejrzeć narzędzia wspomagające oszczędzanie i inwestowanie.
Warto również przejrzeć narzędzia wspomagające oszczędzanie i inwestowanie.
Zapraszam do zapisywania się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Świetne podsumowanie. Moje dwa grosze do tego.
OdpowiedzUsuń1. Nawet w miarę doświadczone osoby mogą złapać się na mylące nazwy funduszy inwestycyjnych, nie odpowiadające ich zawartości. Straciłem kiedyś sporo pieniędzy na funduszu ING o nazwie bodajże Środkowoeuropejski Rynków Finansowych (już nie istnieje, scalili go z innym, żeby schować hańbą wynikową). Gdy ten fundusz zaczął totalnie dołować zainteresowałem się bliżej jego zawartością i okazało się, że m.in. miał duży pakiet greckich papierów banku centralnego Grecji. W życiu bym nie pomyślał inwestując w niego, że "środkowoeuropejski" może oznaczać "grecki"! Na geografii uczyli mnie, że Grecja to Europa Południowa. Ale jak się okazało, zdaniem zarządzających tym fundem, wcale nie.
Kolejna sprawa to np. pomijanie w nazwie niektórych funduszy obligacji tego, że na owe obligacje składają się także te korporacyjne. No zupełnie czym innym jest fundusz bazujący na obligacjach skarbu państwa, a czym innym taki mający także papiery rozmaitych podmiotów gospodarczych. Ten drugi bywa bardziej ryzykowny od wielu f. akcji.
I tak dalej, i tak dalej....
2. Brawo za punkt 4. Trafione w punkt. Małżeństwo i dzieci to rewolucja także pod względem finansowym, niestety rewolucja niszcząca. Już na etapie niemowlaka koszty pampersów, wózków, ubranek, mleczka i kaszek, dodatkowych szczepień, później soczków, słoiczków, soków i nektarów, zabawek itp. itd. są straszliwe, a nie daj Boże jakiekolwiek zdrowotne problemy z dzieckiem typu konieczność rehabilitacji czy dodatkowych konsultacji u prywatnych specjalistów to już jest totalna masakra. Zmiana rytmu życia pod dziecko, nocne wstawania, niemożność skupienia się w czasie aktywności dziecka... to wszystko jest ciężkie do przetrwania. Nie mówiąc już o aspektach bycia w związku, który też zmienia się pod wpływem dzieci radykalnie. Niby to wszystko wiadomo od stuleci, ale dla każdego kogo bezpośrednio dotknie zdarzenie pod tytułem "tworzę rodzinę z dziećmi" jest to zawsze szokiem.
Dzięki za komentarz. Często się różnimy w spojrzeniu na wiele spraw, ale Pana dwa grosze zawsze będą mile widziane.
UsuńAkapit o małżeństwie, dzieciach i "szokach" mógłbym napisać prawie w słowo w słowo osobiście. Doświadczyłem lub doświadczam każdego aspektu, o którym Pan pisze. Dosłownie: każdego.
Mimo tego nie nazwałbym tego, co przeżywam, "rewolucją niszczącą". Widzę w tym sens i odczuwam korzyści. Być może trudno je wycenić, być może trudno je wyrazić tak, żeby dowieść komuś z zewnątrz, że cały wysiłek jest uzasadniony, ale naprawdę uważam, że jest.
To moje finanse muszą się dostosować do wszystkich szoków, które przeżywam i jeszcze przeżyję w życiu. W drugą stronę to nie musi działać moim zdaniem - nie jestem pozytywnie nastawiony do dopasowywania swojego życia do jakichś abstrakcyjnych celów finansowych (np. sztywnej stopy oszczędzania, jakiegoś celu typu milion złotych na koncie, itp).
Pozdrawiam, proszę wracać. Dobrego 2016!
Clou to pogodzić się z wolniejszym przebiegiem procesu bogacenia się. Jak rodzą się dzieci to najtrudniej jest włączyć w głowie guzik, który oznacza: mniej oszczędzam, mniej czasu poświęcam na karierę (rozwój os., zarabianie), mniej zarabiam. Ciężka prawda. Choć koszty finansowe utrzymania dzieci nie są jakieś bardzo ogromne (pisał o tym Wolny na swoim blogu i ja się z nim zgadzam). Gorzej z naszym czasem, który "tracimy" na dzieci. O spadku efektywności - w związku z nieprzespanymi nocami - nie wspominam. Pozdrawiam (mama dwójki).
OdpowiedzUsuńDzięki za super komentarz!
UsuńPogodzić się - dokładnie o to chodzi. Niewykluczone, że duża część dyskomfortu bierze się właśnie ze świadomego lub nieświadomego "walczenia" z tym, jak jest i musi być po zmianach. Więcej do powiedzenia w tej dziedzinie ma chyba filozofia (np. Stoicy) czy psychologia (np. tak zwana psychologia pozytywna) niż specjaliści od finansów.
Też mi się wydaje, że sprawy finansowe da się uporządkować nawet przy tego typu szokach. W tej kwestii też niezbędne będzie względnie szybkie zrozumienie, jak działa nowa rzeczywistość, jak zmienia się nasz bilans i przepływy pieniędzy, gdy ze stanu studenckiego / singlowego przechodzimy na model - na przykład - małżeństwo z dwójką dzieci.
Dla zainteresowanych, tekst, o którym wspomniała Boniffacy: http://www.wolnymbyc.pl/ile-kosztuje-dziecko-raport-kosztow-po-roku/
Pozdrawiam, proszę wracać, dobrego 2016!
Mam pytanie trochę nie na temat, ale związane z tematyką bloga.
OdpowiedzUsuńZa pomocą IKE i IKZE odłożymy sobie jakąś kwotę na emeryturę.
Przechodzimy na emeryturę, i co dalej? Czy będzie Pan sobie wypłacał tyle, ile w danym miesiącu potrzebuje? czy równą kwotę co miesiąc? Jeśli tak, to jak ją Pan obliczy?
A może są jakieś oferty na rynku, żeby zamienić kwotę uzbieranego kapitału na comiesięczną dożywotnią wypłatę. Czy mógłby Pan znaleźć i porównać tego typu instrumenty w którymś z kolejnych artykułów?
Dzięki za świetne pytanie.
UsuńI IKE, i IKZE - na poziomie ustawy - dopuszczają wypłatę jednorazową lub w ratach.
Jestem wczesnym trzydziestolatkiem, więc nie mam jeszcze wyrobionego zdania, jak będę konsumował te środki. To zbyt odległa perspektywa.
Temat zdecydowanie wymaga zgłębienia. (Stosunkowo prosta) matematyka może pomóc określić, jakie jest bezpieczny poziom wypłat, np. jeśli chcemy zachować kapitał lub chcemy, żeby starczył do 90 lub innego roku życia. Istnieją umowy o ubezpieczenie rentowe / rentierskie, w którym zakład ubezpieczeń przejmuje na siebie dożywotnią wypłatę środków. Można próbować zorganizować takie wypłaty samodzielnie, podobnie jak w tej chwili organizujemy samodzielnie wpłaty.
Temat co najmniej na serię artykułów. Nie obiecuje, że zajmę się nim wkrótce, ale od jakiegoś czasu już o nim myślę.
Pozdrawiam, proszę wracać!
> A może są jakieś oferty na rynku, żeby zamienić kwotę
Usuń> uzbieranego kapitału na comiesięczną dożywotnią wypłatę.
Takimi ofertami interesuję się od ponad 20 lat. Tak zwana renta dożywotnia z przekazanego kapitału jest klasyczną propozycją towarzystw ubezpieczeniowych. Niestety, w ostatnich latach znalazła się ona na całym świecie na marginesie oferty ubezpieczycieli, ponieważ na wielu innych produktach (np. jednostkach TFI opakowanych w ubezpieczenie) korporacje te mogą zarobić o wiele więcej.
Generalnie, najkorzystniejsze warunki dają wieloletnie produkty ubezpieczeniowe, w których uskładany kapitał można po x latach zamienić na rentę dożywotnią, wyliczoną wg Z GÓRY USTALONYCH już w dniu nabycia polisy współczynników wypłat z kapitału.
Drugą metodą jest udanie się po prostu do ubezpieczyciela z konkretną sumą pieniędzy i wykupienie od razu renty dożywotniej. Comiesięczna rata takiej renty będzie jednak o wiele niższa niż w pierwszym przypadku.
I teraz parę słów o produktach. Jest ich bardzo niewiele, a do tego w ogóle nie są reklamowane. Mają je w swojej ofercie m.in. Pramerica, Aegon, Metlife, Compensa, Aviva. Autor bloga nie będzie w stanie ich porównać, ponieważ wiele z nich nie zawiera w Ogólnych Warunkach Ubezpieczenia (OWU) gotowych tabel współczynników wg których ubezpieczyciel dokona zamiany kapitału na comiesięczną rentę dożywotnią i deklaruje się tam, że takie dane znajdą się dopiero w indywidualnej polisie. Czyli żeby czegoś się dowiedzieć, trzeba najpierw zawrzeć umowę. Oczywiście, zgodnie z prawem można ją w ciągu 30 dni bezkosztowo rozwiązać, ale nie podejrzewam Pana Michała aż o tak heroiczne poświęcanie się w imię bloga.
Współczynniki na poziomie OWU zawierają m.in. produkty Prameriki i Aegona. Są one nieco lepsze (Pramerika) lub prawie takie same (Aegon) jak te deklarowane przez ZUS. Bo ZUS tak samo musi zamienić kapitał ze składek odprowadzanych na 1 i 2 filar na comiesięczną emeryturę. Szukając prywatnej renty dożywotniej warto wydrukować sobie aktualne tabele średniej przewidywanej długości życia GUS, którymi posługuje się ZUS i następnie drogą prostych działań matematycznych porównać jaką stopę wypłaty z kapitału proponuje nam prywatny ubezpieczyciel w porównaniu z ZUS-em.
Dodam na koniec, że w latach 90-tych, przed wielką reformą emerytalną AWS-u, były w Polsce sprzedawane produkty, które zawierały b. korzystne mechanizmy wyliczenia renty dożywotniej z uskładanego kapitału. Dla przykładu, posiadając zawartą wtedy polisę o nazwie Życie+ lub Senior firmy Amplico Life, dzisiejszy 65-latek może spodziewać się z każdego uskładanego tamże 1000 zł circa trzy razy większej wypłaty niż z analogicznej kwoty zarachowanej na koncie w ZUS.
Tyle bardzo wstępnych wyjaśnień. Temat jest złożony i trudny. Pozdrawiam
Dzięki za fachowy komentarz. Temat do zdecydowanie zgłębienia - najpierw na poziomie mechanizmu, jakie będzie potrzebny komuś, kto przygotowuje się do konsumpcji oszczędności, potem na poziomie konkretnych ofert instytucji finansowych oraz alternatyw dostępnych w Polsce AD 2016.
UsuńPozdrawiam, proszę wracać!