W tym roku popełniłem
mnóstwo błędów. Ale żaden z nich nie był na tyle poważny, żeby
zachwiać całokształtem finansów mojej rodziny lub spowodować
ostre, długotrwałe turbulencje. To był nudny, ale udany rok –
praca przynosiła regularne dochody, oszczędności wypracowały
przyzwoitą stopę zwrotu ponad (w tym roku ujemną) inflację, a brak długów
zapewniał przyjemny luz. Nie
miałbym nic przeciwko temu, żeby każdy kolejny rok był tak samo
„nudny”.
Jeśli chodzi o
zarządzanie oszczędnościami, najważniejszymi narzędziami stały
się dla mnie w ostatnich latach alokacja między klasy aktywów,
szeroka dywersyfikacja (również geograficzna) oraz proste strategie inwestycyjne (np.
rebalancing). Pomogły mi opanować chaos w myśleniu i decydowaniu o
oszczędnościach (które lubię wyraźnie – i trochę inaczej niż branża finansowa – odgraniczać od inwestycji). Te proste
narzędzia nie zawiodły w 2014.
A co zawiodło w tym
roku? Jakie błędy inwestycyjne popełniłem w 2014?
Jednym z wielkich
zaskoczeń tego roku jest bardzo dobra postawa funduszy
długoterminowych obligacji skarbowych. Średnia roczna stopa zwrotu
dla funduszy polskich obligacji skarbowych wyniosła w 2014 roku
ponad 6%, przy czym najlepsze fundusze wypracowały wyniki w
przedziale 8-10% od początku roku.
Nie byłem szczególnym
beneficjentem tych fantastycznych wyników. W swoim domyślnym
scenariuszu zakładałem, że stopy procentowe nie będą jeszcze
bardziej obniżane, a po okresie niskiej inflacji zobaczymy jej
wyższe odczyty. Wystraszyła mnie również zmienność wyceny
funduszy obligacji w połowie 2013 roku. Z tego powodu w części
dłużnej portfela zdecydowanie preferowałem bardziej zachowawcze
fundusze pieniężne. One również miały udany rok – średnia dla
tej grupy to ok. 3,2% od początku roku, ale przeważanie funduszy
pieniężnych w 2014 miało negatywny wpływ na stopę zwrotu z
części dłużnej mojego portfela.
W przeszłości kilka
razy pisałem o bardzo silnej zależności między (z jednej strony)
stopami procentowymi oraz inflacją a (z drugiej) cenami i
rentownością obligacji. Generalnie, w okresie spadających stóp
procentowych i inflacji, ceny obligacji rosną, co przekłada się na
wyjątkowo dobre wyniki funduszy obligacji. W okresie rosnących stóp
procentowych i inflacji, ceny obligacji spadają, co przekłada się
na słabsze wyniki funduszy obligacji.
Mój problem polegał
nie na tym, że nie rozumiałem tej zależności, tylko na tym, że
prognoza, którą się kierowałem, okazała się fałszywa.
Zakładałem powrót wyższej inflacji, a mamy deflację. Zakładałem
stabilizację, a w dalszej perspektywie podwyżki stóp procentowych,
a mieliśmy kolejną obniżkę. Jest to dla mnie kolejny dowód na
to, że zbyt sztywne opieranie swoich decyzji inwestycyjnych o
prognozy makroekonomiczne (nawet jeśli jest co do nich powszechna
zgoda) to ryzykowne podejście. Pomyłki mogą być częste i
irytujące. Będą też wprowadzać ciągłe zamieszanie do portfela,
ponieważ po nieudanej prognozie trzeba szukać kolejnej i znowu
mieszać w swoich oszczędnościach przypinając nadzieję do nowej
prognozy.
Jestem daleki od
twierdzenia, że najlepiej być całkowicie głuchym na absolutnie
wszystkie prognozy. W przeszłości zdarzało mi się korzystać na
trafnych prognozach. Uważam raczej, że nie powinny być one
podstawą stawiania wszystkiego na głowie w stylu „teraz wszystko
w akcje”, „teraz wszystko w obligacje”, itp.
Za pierwszy i
najważniejszy krok w tworzeniu portfela oszczędności uważam nie
prognozowanie krótszej i dłuższej przyszłości, tylko alokację
między klasy aktywów dostosowaną do naszych potrzeb, celów i
możliwości (w tym zdolności do radzenia sobie z ryzykiem). W 2014
zdecydowanie za daleko odszedłem od swojej docelowej alokacji w
długoterminowe dłużne papiery skarbowe, szczególnie w formie
funduszy obligacji, na rzecz funduszy pieniężnych, kierując się
prognozami, które się nie sprawdziły.
I najgorsze jest to, że
przy obecnej rentowności polskich dziesięciolatek odczuwam spory
opór przed powrotem do swojej swojej docelowej, wyższej alokacji w
tę klasę aktywów – mam zamiar rozłożyć to na bardzo długi
okres.
2. Sceptycyzm wobec
długoterminowych lokat
W 2014 roku pomyliłem
się co do lokat długoterminowych, a tak naprawdę w tym roku
wyszedł na jaw błąd, który popełniłem w połowie 2013 roku.
Byłem wtedy raczej krytyczny wobec kilkuletnich (np. na 24 miesiące)
depozytów bankowych, które jeszcze w lipcu-sierpniu ubiegłego roku można było
zakładać ze stałym oprocentowaniem w okolicach 4-4,5%.
Moje myślenie było
dokładnie identyczne jak w przypadku funduszy obligacji – w
sytuacji, gdy stopy procentowe są na rekordowo niskich poziomach, a
inflacja jest bardzo niska, a tak było w połowie 2013 roku,
większym zagrożeniem jest wzrost stóp procentowych oraz inflacji w
perspektywie kilkunastu miesięcy. A taki obrót sprawy faworyzowałby
lokaty o krótszym terminie zapadalności, ponieważ one szybciej
dostosowują się do nowych okoliczności.
Tymczasem stopy
procentowe ponownie zaczęły spadać w 2014 roku, a niska inflacja
zamieniła się w deflację. Amerykański bank inwestycyjny Goldman
Sachs prognozuje (i oczywiście może się mylić), że w 2015 deflacja w Polsce ma szansę się jeszcze pogłębić. Jeśli ktoś
kilkanaście miesięcy temu decydował się na dwuletnie lub
trzyletnie lokaty ze stałym oprocentowaniem na poziomie 4-5% w skali
roku, mógł przez ten cały czas cieszyć się warunkami, które w
tej chwili dostępne są chyba tylko w niszowych bankach
spółdzielczych oraz SKOK-ach.
Osobiście
faworyzowałem w tym okresie depozyty krótkoterminowe (do 6
miesięcy) oraz konta oszczędnościowe – nie tylko dlatego, że
wierzyłem w scenariusz makroekonomiczny, który opisałem powyżej,
ale również dlatego, że ich płynność lepiej odpowiada moim
obecnym potrzebom dla tej części portfela. Ich średnie
oprocentowanie utrzymywało się w 2014 roku bardzo blisko poziomu 4%
w skali roku, ale gdyby obecne trendy się utrzymały, kolejny rok
może być mniej hojny – nastawiam się na wynik bliższy 3-3,5%
nawet w najostrzej konkurujących o deponentów bankach komercyjnych.
Błędy w myśleniu o
funduszach obligacji długoterminowych oraz lokatach długoterminowych
mają kilka wspólnych cech. Po pierwsze – silne poleganie na
prognozie makroekonomicznej, która okazuje się fałszywa. W
praktyce jesteśmy znacznie mniej zdolni do prognozowania przyszłych
stanów polskiej czy światowej gospodarki niż nam się wydaje.
Po drugie –
niezrozumienie, że duże procesy gospodarcze rozgrywają się na
innej skali czasowej niż nasze życie osobiste. Nawet jeśli mamy
silne przeczucie, że czeka nas okres wyższej inflacji czy podwyżek
stóp procentowych, może się to wydarzyć nie za kilka miesięcy,
jak sądzimy, tylko za kilka czy kilkanaście lat, ponieważ tyle
potrzebuje cała gospodarka, żeby przejść cały cykl (np.
zadłużenia). W międzyczasie nasze silne przeczucia i poglądy
prowadzą nas w niewłaściwym kierunku w krótszych odstępach
czasu, które dla przeciętnego inwestora mają większe znaczenie
niż dla dużych organizmów typu przedsiębiorstwa czy państwa.
Wciąż nie jestem
fanem długoterminowych depozytów bankowych (np. na dwa czy trzy
lata), głównie dlatego, że nie widzę w ich obecnym oprocentowaniu
znaczącej premii w stosunku do depozytów krótkoterminowych (np.
„tylko” 3,5% w skali roku na 36 miesięcy w Santander Consumer).
Ale być może za dwa-trzy lata znowu będę musiał się przyznać
do błędu, ponieważ w tym czasie oprocentowanie depozytów
krótkoterminowych jeszcze bardziej spadnie.
Za jeden z
rozsądniejszych sposobów lokowania oszczędności na długi termin
w bankach uważam tzw. drabinkę lokat rozłożoną w czasie.
Zmniejsza ryzyko „utkwienia” na lata z całymi oszczędnościami
w jednej lokacie z niskim stałym oprocentowaniem oraz rozwiązuje
problem całkowitego braku dostępu do środków.
3. Rosja, ryzykowne aktywa, podejście kontrariańskie
W 2014 roku tylko raz
„spanikowałem”, w sensie sprzedawałem w emocjach i po niskich
cenach aktywa finansowe, które nabyłem z myślą o długim
terminie. W marcu tego roku w okolicach kulminacji niepewności
związanej z relacjami na linii Ukraina-Rosja uwierzyłem, że
„kończy się świat” i sprzedawałem (także ze stratą) część
ryzykownych aktywów (np. funduszy akcyjnych).
To zachowanie wbrew
mojemu najważniejszemu instynktowi, który mówi, że sprzedawanie w
czasie paniki i po niskich cenach generalnie obniża przyszłe stopy
zwrotu, a kupowanie w czasie paniki i po niskich cenach generalnie
podwyższa przyszłe stopy zwrotu. Wielokrotnie pisałem również o
tym, że chętnie podejmuję ryzyko związane z niekochanymi, wyprzedawanymi, trudnymi klasami aktywów w nadziei na premię, gdy
sytuacja się ustabilizuje.
Dlaczego nie
zadziałałem w ten sposób w marcu czy w grudniu 2014, gdy Rosja
była pod największą presją inwestorów? Dlaczego wydarzenia wokół
tego kraju potrafią skłonić mnie do porzucenia mojego
kontrariańskiego nastawienia do inwestowania, które potrafiłem
wykorzystać w tym roku chociażby w Turcji czy w ubiegłym roku na
polskich małych i średnich spółkach?
Ponieważ w moich
żyłach płynie pierwotny lęk związany z Rosją, który wchłonąłem
w domu, na lekcjach historii w szkole i z polskich mediów. Nawiasem
mówiąc, byłem dwukrotnie w tym kraju (a także na Ukrainie i w
Gruzji, gdzie poleciałem w jakiś tydzień po zakończeniu konfliktu
zbrojnego z Rosją w 2008 roku). Mam również kilkoro znajomych
pochodzących z Rosji, których poznałem albo w Polsce, albo na
wyjazdach zagranicznych. Moje prywatne doświadczenia z tym krajem są
generalnie pozytywne, a jego obraz w mojej głowie jest bardziej
zniuansowany niż powszechne przekonania i stereotypy.
Tak czy inaczej,
łatwiej powiedzieć, że będzie się kupować, gdy wszyscy
spanikują, niż to rzeczywiście wykonać. Wszystkie przyszłe
paniki będą inne niż poprzednie, a my również będziemy ich
częścią. Niektóre z nich dotkną nas w bardzo czułe punkty, np.
polskie historyczne lęki czy prywatne poglądy polityczne. Niektóre z nich trafią na bardzo trudny okres w naszym życiu zawodowym lub prywatnym. Przez to poczucie niepewności będzie zwielokrotnione. Takie okoliczności to
idealny grunt do popełniania nawet najprostszych błędów
behawioralnych.
Zastanawiam się, czym
się wtedy wybronić przed ich popełnieniem. Oprócz podstawowych
narzędzi, czyli alokacji między klasy aktywów, szerokiej
dywersyfikacji oraz prostych strategii inwestycyjnych, których rolą
jest porządkowanie chaosu informacyjnego i emocjonalnego wokół
nas, widzę trzy rozwiązania.
Po pierwsze – lepiej
nie inwestować w coś, co wywołuje nasze silne emocjonalne reakcje.
Jeśli boimy się zmienności charakterystycznej dla akcji (w tym
funduszy akcji), lepiej trzymać się od nich z daleka, ponieważ w
trakcie inwestycji na pewno będą „zwodzić” nasze emocje.
Po drugie – warto
szukać alternatywnych opinii o zjawiskach, wobec których panuje
bardzo silny emocjonalny konsensus (np. sytuacji między Ukrainą i
Rosją), szczególnie jeśli są one bardziej stonowane, mniej
histeryczne, mniej radykalne, nie odwołują się bezpośrednio do naszych silnych lęków (np. o Rosji zdecydowanie chętniej czytam zagranicznych analityków i zarządzających).
Błędom popełnionym w 2013 poświęciłem podobny artykuł sprzed roku.
Tutaj wszystkie artykuły na temat oszczędzania i inwestowanie, prywatnej emerytury oraz funduszy inwestycyjnych.
Warto również przejrzeć różne narzędzia wspierające oszczędzanie i inwestowanie.
Zapraszam do zapisywanie się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Witaj Michale,
OdpowiedzUsuńPodobnie ja Ty popełniłem te same błędy. Zakładałem krótkoterminowe lokaty licząc na to, że inflacja odbije do góry i trzymałem się z dala od funduszy inwestycyjnych, no może to ostatnie nie było aż tak złą decyzją, gdyż fundusze akcji polskich nie przyniosły zysków.
W 2015 roku mam zamiar zakupić jednostki funduszu inwestycyjnego akcji amerykańskich, co sadzisz o tym? Wszystko wskazuje na to, iż giełda amerykańska może nas mimo wszystko zaskoczyć pozytywnie, chyba nie jest tak źle jak większość specjalistów prognozuje. Chciałbym poznać Twoja opinię w tym temacie.
Pozdrawiam,
Kamil
Hej, niestety nie wiem, co się stanie z giełdą amerykańską w kolejnych kilkunastu miesiącach. Aktywa reprezentujące ten rynek znajdują się po udziałowej stronie moich oszczędności - z nieznacznym udziałem. Pozdrawiam, proszę wracać!
Usuń