Sebastian Buczek jest
badaczem rynku, profesorem SGH oraz założycielem i prezesem zarządu
towarzystwa funduszy inwestycyjnych Quercus. Zarządza między innymi
wyróżniającymi się funduszami Quercus Agresywny oraz Quercus
Selektywny. „Efektywność informacyjna rynków akcji – teoria a
rzeczywistość” to praca naukowa, którą wydał w 2005 roku.
Przeczytałem ją – podobnie jak wiele innych pozycji – w
poszukiwaniu wskazówek dotyczących długoterminowego oszczędzania
w ryzykownych klasach aktywów.
Czego dowiedziałem się
z książki jednego z najbardziej znanych i najskuteczniejszych
polskich zarządzających? Czy „Efektywność informacyjna rynków
akcji” zawiera wskazówki, które pomogą mi skuteczniej zarządzać
własnymi oszczędnościami?
Ten artykuł to kolejna część niekończącego się cyklu [szerszy obraz].
Przyglądam się w nim spojrzeniu na świat i przekonaniom wpływowych ekonomistów, badaczy rynków, inwestorów, naukowców, myślicieli i praktyków. Nie szukam i nie promuję jednej prawdy objawionej. Uważam, że warto znać i czerpać z różnych sposobów myślenia o rzeczywistości wokół nas.
W tym, co czytam, oglądam i słucham, wyszukuję przydatne pojęcia i narzędzia, dzięki którym można sprawniej i świadomiej podejmować decyzje. Najbardziej interesują mnie względnie trwałe mechanizmy. Najmniej – bieżący szum informacyjny. Mam pragmatyczne podejście do wiedzy. Chcę wiedzieć, jak coś działa, dlaczego i co z tego dla mnie wynika.
We wcześniejszych artykułach przybliżyłem, jak widzą rzeczywistość ekonomiczną, w której przyszło nam żyć, między innymi Ray Dalio, John Bogle, William Bernstein, Nassim Taleb, Robert Shiller, Niall Ferguson, Benoit Mandelbrot, Hyman Minsky i Mohnish Pabrai.
Punktem wyjścia w
książce Sebastiana Buczka są dwie (w dużej mierze sprzeczne)
szkoły myślenia o współczesnych rynkach – teoria rynku
efektywnego zapoczątkowana przez Eugena Famę oraz teoria finansów
behawioralnych reprezentowana przez Roberta Shillera, Daniela
Kahnemana czy Amosa Tversky'ego.
Zgodnie z hipotezą
rynku efektywnego, wszystkie dostępne informacje są niezwłocznie
uwzględniane w cenach aktywów finansowych, które co do zasady
odzwierciedlają obecny stan wiedzy (np. o perspektywach gospodarek
czy konkretnych firm).
A co
to jest efektywność informacyjna rynków? Buczek definiuje ją jako
„dążenie przez rynek akcji do niezwłocznego, poprawnego i
pełnego uwzględnienia wszystkich istotnych informacji w procesie
kształtowania cen”.
Gdyby
te założenia były prawdziwe, systematyczne osiąganie stopy zwrotu
wyższej niż cały rynek (np. WIG dla polskiego rynku) byłoby
niemożliwe. Dlaczego? Ponieważ skoro rynek niezwłocznie uwzględnia
wszystkie informacje w cenach walorów, nie istnieją takie
informacje, które mogłyby systematycznie pomagać w wyczuciu czy
wyprzedzeniu reakcji rynku.
Tak
postawiona teza kwestionuje zasadność analizy technicznej, która
bazuje na badaniu historycznych cen (np. za pomocą średnich czy
oscylatorów) w celu odkrycia przyszłych cen. Kwestionuje też
zasadność analizy fundamentalnej czy makroekonomicznej, które
bazują na badaniu kondycji poszczególnych firm, sektorów czy cykli
i wskaźników gospodarczych, żeby prognozować przyszłe ceny.
Zgodnie
z hipotezą rynku efektywnego w najtwardszej formie, „ceny będą
się zmieniać jedynie w skutek losowego pojawiania się istotnych
informacji”. Nie istnieją żadne proste wzory, które pozwalają w
długim terminie zarabiać więcej niż szeroki rynek.
Co
na to zwolennicy tzw. finansów behawioralnych? Ich zdaniem rynek nie
jest w pełni efektywny, a różnego rodzaju anomalie odgrywają
kluczową rolę w procesie kształtowania się cen. Innymi słowy –
rynek nie jest perfekcyjną maszyną obliczeniową. Oprócz
przesłanek matematycznych, które bardzo często napędzają zmiany
cen aktywów (np. ruchy stóp procentowych, rentowność spółek),
istotne znaczenie mają również czynniki psychologiczne.
Na
dodatek ich wpływ nie jest przypadkowy, jak zakładają zwolennicy
hipotezy rynku efektywnego. Wiele nieracjonalnych zachowań czy
błędów poznawczych jest powtarzalnych i przewidywalnych.
Sebastian
Buczek przytacza kilkanaście takich nieracjonalnych zachowań
(popartych badaniami psychologów, np. Daniela Kahnemana czy Gerda
Gigerenzera) – od dość powszechnych problemów z samokontrolą
(dużo łatwiej nam planować niż realizować) poprzez efekt kosztów
utopionych (przywiązujemy się do kosztownych inwestycji) po
księgowość mentalną (w głowie, w stosunku do naszych zachowań
namiętnie stosujemy kreatywną księgowość) i wiele innych.
Wszystkim zainteresowanym tym aspektem naszego funkcjonowania polecam
książkę „Pułapki myślenia” Daniela Kahnemana, która czeka w
kolejce na zrecenzowanie.
W
każdym razie założenia o racjonalności pojedynczych uczestników
rynku oraz efektywności całego rynku wydają się nie przystawać
do tego, jak zachowujemy się w rzeczywistości.
Czy
efektywny rynek da się pogodzić z nieidealną ludzką naturą?
Co
ciekawe – mimo że hipoteza efektywnego rynku oraz teoria finansów
behawioralnych wydają się sprzeczne – w ubiegłym roku Eugene Fama i Robert Shiller zostali wspólnie nagrodzeni tzw. nagrodą Nobla w dziedzinie ekonomii.
Moim
zdaniem każde z tych podejść zawiera olbrzymi ładunek informacji
o współczesnych rynkach. Trudno się nie zgodzić, że rynek to
gigantyczna maszyna obliczeniowa, która w każdy dzień roboczy na
nowo kalkuluje napływające informacje. Być może nie jest
perfekcyjnie efektywna, ale naiwnością jest sądzić, że można
bez wysiłku ją „przechytrzyć”, np. za pomocą selekcji spółek
czy prób wyczucia kierunku zmian cen.
Taka
pokora wobec „efektywnego rynku” jest szczególnie potrzebna
początkującym i niedoświadczonym inwestorom, którzy mają
skłonność do przeceniania swoich umiejętności i liczenia na
szczęście. Prawda jest taka, że bez wyrafinowanych narzędzi
analitycznych, głębokiej wiedzy i dyscypliny w realizowaniu
strategii, w długim okresie nie ma żadnych szans na tzw. wygrywanie
z rynkiem.
Dla
przeciętnego zjadacza chleba najpraktyczniejszym rozwiązaniem jest
tzw. inwestowanie pasywne z naciskiem na niskie koszty, optymalizację
podatkową, małą liczbę transakcji, długi termin oraz trzymanie
się głównych indeksów jako najważniejszych punktów odniesienia.
Niestety
w Polsce wciąż pokutują mity związane z aktywnym zarządzaniem
inwestycjami i hazardowym podejściem do ryzykownych klas aktywów.
Problemem jest też praktycznie nieistniejąca oferta pasywnych,
tanich w utrzymaniu funduszy indeksowych oraz funduszy ETF.
Z
kolei teoria finansów behawioralnych pokazuje drugą stronę rynków
– nie tą kierowaną przesłankami matematycznymi, tylko
psychologią poszczególnych jednostek oraz większych zbiorowości.
W systemie wolnorynkowym większość z nas samodzielnie odpowiada za
swoje decyzje dotyczące alokacji kapitału.
Byłoby
naiwnością sądzić, że każdy jest w takim samym stopniu
racjonalny. W praktyce inwestorów dzieli wszystko – wiedza,
doświadczenie, temperament, ocena bieżącej sytuacji, wiek, cele,
status materialny i społeczny, ta lista praktycznie nie ma końca.
Już na tym poziomie można doszukać się źródeł nierównowagi
między różnymi grupami inwestorów. Do tego trzeba dodać
powszechne błędy poznawcze, którym ulegają w zasadzie wszyscy,
ponieważ są one zakorzenione w ludzkiej naturze przez lata
ewolucji.
Świadomość
i kontrola nad takimi psychologicznymi czynnikami jest jednym z
ważniejszych elementów sukcesu w realizowaniu swoich celów
inwestycyjnych i finansowych na (zazwyczaj) efektywnym rynku.
Czy
da się (łatwo) pobić rynek?
Na
większą część książki Sebastiana Buczka składają się
badania nad prawdziwością tezy o efektywności informacyjnej
rynków. Jest zarówno przegląd światowej i polskiej literatury,
jak i własne badania autora.
Buczek
stara się znaleźć odpowiedź na pytania czy rynek jest efektywny w
wersji słabej (co oznacza, że „ceny walorów kształtują się w
sposób losowy, a znajomość historycznych cen nie umożliwia
prognozowania w przyszłości i uzyskiwania dzięki temu
ponadprzeciętnych zysków, wyższych od stóp odniesienia”), w
wersji średniej (czyli cena odzwierciedla wszystkie publicznie znane
informacje, np. kapitalizację, wskaźniki rynkowe, itp.) oraz w
wersji silnej (czyli cena odzwierciedla absolutnie wszystkie
informacje, nawet poufne).
Badania
efektywności słabej przeprowadzono sprawdzając skuteczność
popularnych metod analizy technicznej (np. średnie i oscylatory). Na
niewielkiej próbce w latach 1994-2000 okazały się skuteczne, ale
ich przewaga nad pasywnym podejściem była w dużej mierze
zniwelowana przez koszty transakcyjne. Jakość i ilość
przytoczonych badań pozostawiają jednak sporo do życzenia.
W każdym razie, najważniejsze obserwacje Sebastiana Buczka odnośnie skuteczności analizy technicznej z książki „Efektywność informacyjna rynków akcji” brzmią:
-
„po wczesnych fazach rozwoju polskiej giełdy, związki
statystyczne między cenami stały się coraz mniej widoczne,
zbliżone do błądzenia losowego”
-
„koszty transakcyjne mogą uniemożliwić uzyskiwanie korzyści z
odkrytych zależności”
- „wraz z rozwojem
rynku efektywność wzrasta”, jest też wyższa na dużych i
płynnych spółkach, co utrudnia osiąganie korzyści dzięki
narzędziom analizy technicznej
- polski rynek jest
generalnie efektywny w formie słabej
Dużo ciekawiej wypadła
sekcja poświęcona efektywności średniej (półsilnej), którą
można badać na przykład za pomocą prostych strategii
inwestycyjnych opartych o wskaźniki fundamentalne, np. cenę do
zysku (P/E), cenę do wartości księgowej (P/BV) czy analizę
zdarzeń (np.. podwyższenie prognoz finansowych dla spółek).
Z badań przytoczonych
w pracy Buczka wynika, że możliwe jest osiąganie systematycznej
premii w stosunku do szerokiego rynku za pomocą prostych,
mechanicznych strategii, np.:
- „efekt małych
spółek”
- „im niższym
wskaźnikiem P/BV charakteryzowały się spółki, tym wyższą stopę
zwrotu pozwalały z reguły osiągnąć ich akcje”
- „akcje o niskim
wskaźniku P/E pozwalały osiągać systematycznie wyższe stopy
zwrotu od średnich rynkowych”
Identyczne zależności
na rynku amerykańskim zaobserwowali tamtejsi badacze rynku, włącznie
z autorem koncepcji rynku efektywnego Eugenem Famą, którzy również
zalecają przeważanie małych spółek (small cap) i niedowartościowanych spółek (value).
Inną skuteczną
strategią opisaną przez Sebastiana Buczka jest inwestowanie
przeciwstawne (kontrariańskie). Jego podejście polegało na
śledzeniu pierwszych stron dwóch ogólnopolskich dzienników
(„Wyborczej” i „Rzeczpospolitej” w latach 1999-2004 oraz
podejmowaniu przeciwnych decyzji inwestycyjnych w stosunku do
dominującego sentymentu (czyli optymistyczne materiały o giełdzie
skutkowały zwiększeniem udziału instrumentów dłużnych w
portfelu, a pesymistyczne materiały o giełdzie skutkowały
zwiększeniem udziału instrumentów udziałowych) . Taki prosty
model „pozwalał osiągnąć ponadprzeciętne stopy zwrotu przy
korzystnej relacji ryzyko/zysk”.
Buczek: "Wieloletnie
obserwacje utwierdziły mnie w przekonaniu, że analizując medialne
sygnały i postępując zgodnie z ideą przeciwstawnego myślenia,
tzn. wbrew opinii większości uczestników rynku, można osiągnąć
ponadprzeciętne stopy zwrotu. Oznacza to, że w przypadku
wystąpienia fali wzrostowej, zwiększenia się optymizmu inwestorów
i pojawienia sygnałów medialnych (artykułów prasowych
przedstawiających pozytywne tendencje na rynku akcji) należało
redukować udział akcji w portfelu i czekać na pojawienie się
kolejnego sygnału"
Czy rynek jest
efektywny?
Sebastian Buczek nie
należy na pewno do wyznawców hipotezy rynku efektywnego w jej
silniejszych formach. W książce „Efektywność informacyjna
rynków akcji” pokazuje szereg dowodów na to, że osiąganie
ponadprzeciętnych zysków jest możliwe nawet przy pomocy stosunkowo
niewyrafinowanych metod. Zachęca do tworzenia pasywnych,
długoterminowych portfeli akcji, które – jego zdaniem – są
skuteczniejszym sposobem lokowania oszczędności niż drogie i często
przegrywające z indeksami fundusze inwestycyjne.
Książka pochodzi z
2005 roku – od jej wydania wkrótce minie dziesięć lat. Jestem
pewien, że od tego czasu polski rynek stał się bardziej efektywny,
a wiele anomalii, które były w przeszłości źródłem ekscytacji
inwestorów (np. efekt stycznia czy rajd św. Mikołaja) to nic
więcej jak legendy giełdowe o zerowej przydatności.
Rynek mocno się też
zmienił (mniej inwestorów indywidualnych, mniejsza rola otwartych
funduszy emerytalnych, większa dostępność narzędzi do analiz
inwestycyjnych), więc nie przywiązywałbym zbyt dużej wagi do
wyników badań z przełomu lat 1990/2000.
Co wykorzystam z
książki Sebastiana Buczka w swoim podejściu do lokowania oszczędności w ryzykownych klasach aktywów?
a) z mojego punktu
widzenia rynek jest generalnie efektywny – nie mam narzędzi i
warsztatu do odkrywania istniejących na nim anomalii,
b) warto przyglądać
się sentymentowi inwestycyjnemu i innym czynnikom psychologicznym
sterującym zachowaniem cen, negatywny sentyment to często pozytywny sygnał
inwestycyjny,
c) pasywne podejście
jest lepsze od aktywnego (mniej transakcji, mniej szumu, mniej stresu),
d) długi termin jest lepszy od krótkiego (mniej konkurencji, mniej szumu, mniej stresu),
e) małe spółki
(small cap) i niedowartościowane spółki (value) historycznie
pozwalały na wypracowanie premii w stosunku do stóp zwrotu dla
szerokiego rynku
Tutaj wszystkie poprzednie recenzje książek o finansach oraz artykuły o ryzyku.
Warto również przejrzeć różne narzędzia wspierające oszczędzanie i inwestowanie.
Zapraszam do zapisywania się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Widzę, że ambitną ekonomiczną literaturę wziąłeś na warsztat. Wyniki badań pana Buczka potwierdzają w zasadzie moje obserwacje, iż możliwe jest na polskim rynku giełdowym osiąganie systematycznej premii w stosunku do szerokiego rynku. Rynek giełdowy ma tę niesamowitą właściwość, że stosunkowo łatwo jest znaleźć spółki osiągające przeciętne wyniki, a o wiele trudniej te najlepsze systematycznie przewyższające średnią z indeksu. Okazuje się, że jest to możliwe nie tylko na skutek błędów w obliczeniach, błędów poznawczych tłumu giełdowego (psychologia), ale też moim zdaniem na skutek różnych ograniczeń w polityce inwestycyjnej TFI OFE i innych podmiotów instytucjonalnych stanowiących tzw. „silne ręce”.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałem się jednak, że wystarczą do tego tak proste i mechaniczne strategie o których pisze pan Buczek jak wybieranie małych spółek z odpowiednio niskimi wskaźnikami P/BV, P/E czy też wzorem amerykańskich badaczy przeważanie małych i niedowartościowanych spółek .), albo tak mało wyrafinowaną metodą jak kupowanie „wbrew opinii większości” uczestników rynku. W książce „Efektywność informacyjna rynków akcji” pokazuje szereg dowodów na to, że osiąganie ponadprzeciętnych zysków jest możliwe nawet przy pomocy stosunkowo niewyrafinowanych metod.
Twoje opinie Michale nie są jednoznaczne wobec w/w poglądów. W pkt a wyrażasz swoją pokorę wobec „efektywnego rynku” twierdząc, że bez wyrafinowanych narzędzi analitycznych, głębokiej wiedzy i dyscypliny w realizowaniu strategii, w długim okresie nie ma żadnych szans na tzw. wygrywanie z rynkiem. Zatem nie wierzysz w poglądy pana Buczka, że wymaga to „stosunkowo niewyrafinowanych metod”. Sugerujesz, że dla przeciętnego zjadacza chleba najpraktyczniejszym rozwiązaniem jest tzw. inwestowanie pasywne w fundusze indeksowe i ETFy, One nigdy nie dogonią nawet średniej rynkowej (indeks WIG), a ich oferta jest bardzo ograniczona.
W pkt e piszesz: „małe spółki (small cap) i niedowartościowane spółki (value) historycznie pozwalały na wypracowanie premii w stosunku do stóp zwrotu dla szerokiego rynku” – czyli coś zupełnie przeciwnego niż powyżej, co sugeruje, że jednak dostrzegasz sens i korzyści z poszukiwania niedowartościowanych spółek, których najwięcej jest najczęściej wśród spółek o małej kapitalizacji.
Potwierdzam, że moje poglądy nie są jednoznaczne. Zastrzegam też, że mogę je zmienić. Chciałbym też dodać, że nie sądzę, żeby żadna książka czy teoria jednoznacznie wytłumaczyła wszystkie problemy inwestora od a do z.
UsuńProszę traktować moje wpisy jako rozrywkę, a nie dokument wiążący mnie czy kogokolwiek innego do jakichś działań.
Inna sprawa, że słowa to tylko słowa. Czy kupowanie, gdy wszyscy sprzedają, a na czołówkach gazet są negatywne informacje o giełdzie, jest wyrafinowane czy niewyrafinowane? Łatwe czy trudne? Być może łatwe w teorii, trudniejsze w realizacji, szczególnie, jesli ktoś ryzykuje własne pieniądze, ma rodzinę, zobowiązania, itp.
Czy inwestowanie w małe i niedowartościowane spółki to wyrafinowana czy niewyrafinowana strategia? Łatwa czy trudna? Ja nie znam jednoznacznej odpowiedzi i nie mam ambicji takich dawać w swoich wpisach. Prawda jest taka, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby te segmenty rynku przez lata zachowywały się gorzej niż szeroki rynek. Czy każdy jest w stanie poradzić sobie z taką presją? Czy to jest wyrafinowane czy niewyrafinowane?
Dlatego w sumie jestem zadowolony, że wywołuję swoimi tekstami w Tobie takie niejednoznaczne reakcje i podejrzliwość wobec mojej logiki i postawy.
Pozdrawiam, proszę wracać!
A - i jeszcze jedno. Czy za pomocą funduszu ETF lub indeksowego na pewno nie da się pobić rynku? Oczywiście, że się da. Od razu przychodzą mi do głowy dwie metody:
Usuń1. Załóżmy, że od stycznia 2013 do stycznia 2014 WIG dał zarobić 8%. Ale w tym okresie występowała duża zmienność (od +10% do -20%). Nasza strategia zakłada kupowanie wyłącznie w momentach negatywnego sentymentu, powszechnych spadków i niechęci w mediach do giełdy. Załóżmy, że istnieje EFT lub fundusz indeksowy na WIG. Konwertuję większą część portfela z instrumentów dłużnych na fundusz na WIG w (powiedzmy) marcu, gdy mamy falę pesymizmu i niskie ceny (dajmy na to -15% od początku roku). Mój wynik na portfelu od stycznia 2013 do stycznia 2014 będzie lepszy niż 8% dla szerokiego rynku.
2. Na rozwiniętych rynkach fundusze indeksowe i ETF są dostępne również dla bardzo niszowych rynków (np. jeden kraj, jeden sektor, jeden styl jak growth czy value). Z szerokiem rynkiem można wygrac (lub przegrać) komponując sobie portfel z bardziej niszowych funduszy lub przynajmniej dodając ich część do szerokiego funduszu i "przechylając" portfel.
Pozdrawiam, proszę wracać!
Wpisy na tym blogu mają dla mnie oczywiście walor edukacyjny a nie rozrywkowy. W przeciwnym razie szkoda byłoby mi czasu. Robisz świetną robotę tworząc tego bloga i jestem pod wrażeniem jak bardzo dzięki jego pisaniu rozwinąłeś swoją wiedzę. Myślę, że prowadząc bloga o takiej tematyce nie powinieneś dziwić się czytelnicy dokładnie analizują każde zdanie, odnoszą to do własnych doświadczeń, a niekiedy poddają w wątpliwość by móc bardziej wszechstronnie poznać zagadnienie. Z mojej strony nie ma żadnej podejrzliwości wobec twojej logiki a zwłaszcza postawy. Wielokrotnie publikujesz tu wartościowe teksty i polecasz świetne produkty finansowe Musisz być przygotowany jednak, że, każdy rozsądnie postępujący człowiek w kwestiach finansowych będzie wykazywał odrobinę zdrowego sceptycyzmu. Na takiej zasadzie, że np. biorąc kredyt w dużym renomowanym banku o 150 letniej tradycji też powinien przeczytać (lub przynajmniej przejrzeć) umowę. I nie znaczy to że nie traktuje tej instytucji jako niewiarygodnej.
UsuńJeśli chodzi o pkt 1 - sprytna taktyka - być może da się wycisnąć kilka procent więcej, ale to bardziej spekulacja niż inwestowanie i po fali pesymizmu może nastąpić kolejna fala pesymizmu. To czysto teoretyczne założenie, bo ETFu na WIG nie mamy i moim zdaniem jeszcze długo go nie zobaczymy. Wydaje mi się, że GPW nie jest tym specjalnie zainteresowana.
Rozwiązanie z pkt 2 - zagraniczne fundusze indeksowe i ETF wydaje się być ciekawe. Tylko w Polskich warunkach dochodzą spore koszty transakcyjne, ryzyko walutowe, koszt przewalutowania.
Hej, dzięki za komentarz. Wnikliwi czytelnicy mile widziani ;) Bardzo cenię sobie Twoje komentarze i z tego pod jakimi wpisami się pojawiają wnioskuję, że też jesteś nakierowany na poszukiwanie odpowiedzi na trudne pytania.
UsuńJeśli chodzi o rozróżnienie na inwestowanie pasywne vs aktywne, w tym momencie jestem na etapie radykalnego ograniczania aktywności (rozumianej jako a) selekcja spółek, b) częste transakcje, c) obsesyjne śledzenie notowań i wiadomości, d) skracanie horyzontu inwestycyjnego, e) próby wyczuwania krótkich trendów na rynku.
Dążę do tego, żeby podstawą moich działań była:
a) alokacja między klasy aktywów,
b) dostosowana do mojej obecnej sytuacji życiowej, celów finansowych i zdolności do tolerowania zmienności (w tym tymczasowych obsunięć kapitału)
c) (ostrożnie) kontrariańskie spojrzenie na kwestię ryzyka w dłuższym okresie - dopuszczam kontrariańskie odchylenie od mojej docelowej alokacji między klasy aktywów
d) optymalizacja podatkowa (IKE, IKZE, parasole, loss harvesting na rachunku maklerskim)
e) świadomość kosztów oszczędzania w bardziej ryzykownych klasach aktywów (niestety przez wiele lat będzie ciągnąć się za mną bardzo droga polisa inwestycyjna, decyzja z początku 2012 roku) oraz dążenie do ich obniżenia (np. fundusze ETF, mała liczba transakcji na rachunku maklerskim, IKE w ING TFI o niższych opłatach za zarządzanie niż standard itp) bez porzucania zobowiązań z przeszłości (jak polisa)
Pozdrawiam, proszę wracać i dzielić się spostrzeżeniami.
No a jak się ma wpływ transakcji automatycznych (bezdusznych, bez emocji), których rola procentowo w obrocie nabiera znaczenia (w porównaniu do 2005 roku), to powinno mieć ogromne znaczenie w racjonalizowaniu rynku, no chyba że wpływa też na manipulacje kursowe (ustawiane i nie do końca etyczne).
OdpowiedzUsuńDzięki za ciekawe pytanie. Myślę, że takie automaty miały mały wpływ na rynek do 2005 (data publikacji książki), ale od kilku lat to coraz większy segment transakcji. Nie mam głębokiej wiedzy na ich temat (wiem, że spełniają też rolę market makerów), ale przypuszczam, że ich coraz większa rola zdecydowanie wpływa na umocnienie efektywności informacyjnej rynków.
UsuńTe automaty mają wbudowane w algorytmy prostsze i bardziej złożone wzory, które pozwalają z dużym prawdopodobieństwem zarobić na jakiejś, z reguły krótkoterminowej nieefektywności. Dlatego jak najbardziej przyczyniają się do zmniejszenia nieefektywności i robią to skuteczniej niż inwestorzy indywidualni oraz instytucjonalni. Z punktu widzenia krótkoterminowego aktywnego inwestora indywidualnego jest to też kolejny ważny konkurent od stopy zwrotu z (nazwijmy to) tradingu - warto się zastanowić, jakie mamy warsztat i narzędzia, żeby z nim systematycznie wygrywać.
W książce Buczek podrzuca jeszcze kilka innych ciekawych spostrzeżeń. Jedno, które zapadło mi w pamięć i dobrze odnosi się do tego aspektu to: "rynek jest najmniej efektywny tam, gdzie dominują inwestorzy indywidualni", czyli np. na małych spółkach.
Pozdrawiam, proszę wracać!
Witam
OdpowiedzUsuńGdzie można zakupić tą książkę ponieważ jej szukam
Też nigdzie nie mogłem jej znaleźć - nakłady się skończyły. Czytałem w bibliotece Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Pozdrawiam, proszę wracać!
Usuń