Czy moje wyniki
inwestycyjne są dobre czy słabe w porównaniu z innymi inwestorami?
Czy ryzyko, które podejmuję lokując oszczędności w
niegwarantowane klasy aktywów, jest odpowiednio wynagradzane? Czy
moje aktywne zarządzanie portfelem funduszy lub akcji daje efekt
lepszy niż pasywna alokacja aktywów lub inwestowanie w główne
indeksy? Czy moje decyzje inwestycyjne przyczyniają się do
realizacji moich celów finansowych?
Jeśli mamy jasny punkt
odniesienia w swoich inwestycjach, dużo łatwiej będzie nam
odpowiedzieć na te i wiele innych ważnych pytań. Dlatego uważam,
że warto mieć dobrze zdefiniowany benchmark (lub kilka benchmarków)
nawet jeśli nikt tego od nas nie wymaga.
Jesteśmy przecież
inwestorami indywidualnymi i teoretycznie możemy robić, co nam się
żywnie podoba (w przeciwieństwie np. do mocno regulowanych funduszy
inwestycyjnych) – nie śledzić precyzyjnie swoich wyników, nie
porównywać się z nikim i ogólnie żyć w przekonaniu, że
jesteśmy wyjątkowi. Mimo tego jestem zdania, że trzymanie się
jasnych punktów odniesienia to super ważny element procesu
inwestycyjnego. Dlaczego?
Rola benchmarków w
profesjonalnym procesie inwestycyjnym
Większość
zarządzających aktywami oraz funduszy inwestycyjnych polega na
benchmarkach. W jakim celu? Po pierwsze, benchmarki takie jak główne
indeksy (np. WIG30TR, DAX, BIST100 czy S&P500) służą za gotowe
portfele, dzięki którym można otrzymać pasywną ekspozycję na
całą klasę aktywów (np. polskie, niemieckie, tureckie czy
amerykańskie duże spółki). Pokazują one łączny zwrot dla
wszystkich inwestorów uczestniczących w danej klasie aktywów,
czyli w pewnym sensie dla całego rynku.
Po drugie, benchmark
służy jako wartość bazowa, wobec której możemy porównywać i
oceniać wyniki aktywnych inwestorów. Jeśli cały indeks przyniósł
10% zwrotu za ostatni rok, 2% czy 5% zwrotu, nie mówiąc o stracie,
funduszu lub inwestora indywidualnego próbującego z nim wygrać to
mizerny rezultat.
Zachodni inwestorzy
mają dostęp do tanich funduszy indeksowych oraz ETF, których celem
jest odzwierciedlanie zachowania indeksów. Mają więc realną
alternatywę wobec aktywnie zarządzanych funduszy, które raz
wygrywają, a raz przegrywają z rynkiem. Polscy inwestorzy mają
niestety niewielki wybór tego typu funduszy, co oznacza, że nie ma
prostych sposobów na osiąganie bezpośredniej ekspozycji na główne indeksy (i benchmarki).
Po trzecie, benchmark w
postaci indeksu (np. dużych czy średnich spółek) może służyć
inwestorowi za punkt startowy do budowania swojego portfela
inwestycyjnego. Dla aktywnego zarządzającego najważniejsze pytanie
brzmi: do jakiego stopnia i w jaki sposób chciałbym odróżnić
własny portfel od swojego indeksu bazowego lub benchmarku?
W żargonie
inwestycyjnym istnieją określenia beta oraz alfa. Pierwsze z nich
oznacza zwrot dla całej klasy aktywów lub rynku (np. popularnego
indeksu giełdowego). Jest on łatwo dostępny za pośrednictwem
funduszy indeksowych lub ETF, a także niektórych aktywnie
zarządzanych funduszy inwestycyjnych.
Drugie z nich oznacza
nadwyżkę ponad zwrot dla całego rynku, która pochodzi z aktywnej
selekcji spółek, rotacji spółek, prób wyczucia rynku (market
timing) i innych przejawów aktywności inwestycyjnej. Konsekwentne
osiąganie stóp zwrotu ponad rynek to największe wyzwanie dla
inwestora.
Po co benchmark
inwestorowi indywidualnemu?
Na pierwszy rzut oka
inwestor indywidualny ma totalną wolność od ograniczeń
profesjonalnego procesu inwestycyjnego. Nie musi się z nikim
porównywać. Nie musi prowadzić żadnej systematycznej
rachunkowości swoich stóp zwrotu czy kosztów. Nie musi określać
swojej strategii, celów czy horyzontu inwestycyjnego. Może działać,
jak chce.
Jednym z moich odkryć
w ostatnich latach jest to, że ta totalna wolność inwestora
indywidualnego nie jest wcale pożądana. W praktyce wprowadzała
element przypadku i hazardu do moich decyzji inwestycyjnych, których
w gruncie rzeczy nie chciałem w swoich finansach.
Brak kompleksowego
księgowania zwrotów z kapitału i kosztów na różnych
inwestycjach (np. w akcje czy fundusze) sprawiał, że nie byłem w
stanie ich na spokojnie ocenić i porównać z alternatywami. Brak strategii
sprawiał, że podejmowałem impulsywne, emocjonalne decyzje w
reakcji na bieżące wydarzenia, które rzadko przyczyniały się do
realizacji dłuższych celów. A brak punktów odniesienia (np.
wyników całych klas aktywów, indeksów, itp.) sprawiał, że
inwestycje były tak naprawdę zawieszone w próżni – moje własne
wyniki nic mi nie mówiły o moich umiejętnościach.
Co uważam za
wartościowe benchmarki w swoich inwestycjach?
1. Stopa wolna od
ryzyka
Stopa wolna od ryzyka
to jedno z kluczowych pojęć w finansach. Oznacza stopę zwrotu z
instrumentów finansowych nieobarczonych ryzykiem niewykonania
zobowiązania. Ustala się ją najczęściej w oparciu o
oprocentowanie bonów lub obligacji skarbowych. Jest to maksymalny
zysk, jaki można uzyskać bez ponoszenia ryzyka.
Z praktycznych względów
dla wielu przeciętnych oszczędzających, w tym mnie, takim najmniej
ryzykownym instrumentem finansowym będą depozyty bankowe (zarówno
rachunki oszczędnościowe, jak i lokaty).
Dlatego przeciętne
oraz faktyczne oprocentowanie depozytów w bankach, z których usług
korzystam, jest dla mnie ważny punktem odniesienia. Mogę dzięki
nim ochronić kapitał oraz wypracować niewielki zysk bez ponoszenia
ryzyka charakterystycznego np. dla rynku akcji.
W tej chwili stopę
wolną od ryzyka oceniam na ok. 3,6-3,7% w skali roku. Jest to
wartość nominalna, która nie uwzględnia wpływu inflacji oraz
podatku od zysków kapitałowych.
Jako że jestem
konserwatywnym inwestorem (stosunkowo niska skłonność do ryzyka)
oraz nie mam wyrafinowanego warsztatu inwestycyjnego, dzięki któremu
mógłbym swobodnie poruszać się w świecie papierów
wartościowych, funduszy i innych form inwestowania, stopa wolna od
ryzyka to dla mnie podstawowy punkt odniesienia.
Tyle mam bez wysiłku.
Tyle mam niezależnie od ruchów na rynkach. Tyle mam bez stresu i
podejmowania ryzyka.
2. Inflacja
Jednym z moich celów
jest ochrona (i wzrost) realnej wartości kapitału, więc ważnym
punktem odniesienia jest dla mnie również inflacja w Polsce. Zależy
mi, żeby bezpieczne lokaty kapitału (np. depozyty bankowe, konta
oszczędnościowe, fundusze pieniężne) systematycznie pokonywały
inflację i przynosiły realny zysk. Po bezpiecznej stronie portfela
nie zależy mi aż tak bardzo na wysokości zysku i zadowalam się
stopą wolną od ryzyka.
Co ważne, w
przeciwieństwie do oprocentowania depozytów, które podawane jest w
odniesieniu do przyszłości, inflacja bazowa CPI podawana jest w
odniesieniu do przeszłości. Czyli tak naprawdę dopiero za kilka
czy kilkanaście miesięcy dowiemy się, czy nasza lokata przyniosła
realny zysk.
W tej chwili podstawowy
wskaźnik inflacji utrzymuje się na rekordowo niskich poziomach.
Ostatni odczyt z kwietnia 2014r. pokazuje wzrost cen o 0,3% rok do
roku oraz 0% miesiąc do miesiąca. To oznacza, że oszczędzający i
inwestorzy mogą cieszyć się wyższą realną stopą zwrotu za
poprzedni rok (niż gdyby inflacja była wyższa).
Warto jednak przede
wszystkim wybiegać w przyszłość, kiedy wzrost cen będzie
prawdopodobnie przyspieszał i zjadał coraz większą część
nominalnych zysków na lokatach i stopach zwrotu z inwestycji (np. w
fundusze, obligacje czy akcje).
3. Stopa zwrotu
głównych indeksów rynków akcji
W swoich inwestycjach
stawiam na trzy podstawowe klasy aktywów – gotówkę (depozyty
bankowe), obligacje i akcje. To one składają się na moją
całościową alokację aktywów. Rolą akcji (przede wszystkim w
formie funduszy inwestycyjnych) jest wypracowywanie dodatkowej stopy
zwrotu ponad stopę wolną od ryzyka.
Jestem zachowawczy,
więc akcje nigdy nie będą dominowały w całości moich finansów osobistych, ale ich znacznie uważam za bardzo istotne i obserwuję
różne rynki akcyjne. Stopy zwrotu na niektórych z nich to dla mnie
ważny punkt odniesienia.
Dopóki będę zarabiał
i wydawał w złotówkach, najważniejszym rynkiem akcji i
benchmarkiem będzie dla mnie WIG. Powinien być to też główny
punkt odniesienia dla uniwersalnych funduszy polskich akcji oraz
inwestorów indywidualnych operujących na GPW w Warszawie.
W 2013r. indeks szerokiego rynku WIG, w który niestety nie da się zainwestować za
pomocą taniego funduszu indeksowego lub ETF, dał zarobić 8,06%.
Taki wynik, mimo wszystkich zawirowań i całej zmienności w trakcie
roku, osiągnąłby teoretyczny inwestor, który kupiłby wszystkie
akcje w ilościach proporcjonalnych do wpływu spółek na cały
indeks na pierwszej sesji i sprzedał na ostatniej.
Mediana dla
uniwersalnych funduszy akcji wynosiła w 2013r. 9,8%, przy czym
najlepszy zarobił 49,7%, a najgorszy przyniósł 16,5% straty.
Jeśli ktoś na stałe
lub tymczasowo przeważa w portfelu jakiś segment spółek, punktem
odniesienia powinny być indeksy odzwierciedlające zachowanie tej
części rynku.
Dla inwestorów
nastawionych na duże biznesy najlepiej sprawdzą się indeksy WIG20
oraz WIG30, szczególnie w wersjach Total Return, które uwzględniają
reinwestycję dywidend. W końcu praktycznie wszystkie fundusze
inwestycyjne w Polsce reinwestują, a nie wypłacają dywidendy, więc
nie powinny być oceniane na podstawie indeksów cenowych. Również
inwestorzy indywidualni, jeśli nie są w fazie konsumowania swojego
kapitału, skłaniają się raczej do dalszego inwestowania zysków.
Dla inwestorów
nastawionych na średnie i małe spółki najlepszym punktem
odniesienia będą indeksy WIG50 oraz WIG250, które niedawno
zastąpiły mWIG40 oraz sWIG80.
Istnieją również
łatwo dostępne benchmarki dla inwestorów sektorowych (np.
WIG-Energia, WIG-Deweloperzy, WIG-Informatyka, WIG-Media czy
WIG-Banki) oraz specjalizujących się w inwestycjach w spółki
dywidendowe (WIGdiv) czy spółki ukraińskie (WIG-Ukraine).
Dla dywersyfikacji geograficznej utrzymuję część kapitału w funduszach opartych o
zagraniczne rynki akcji i dlatego przyglądam się również indeksom
zagranicznych giełd (np. BIST100, FTSE Athex 20, DAX, S&P500 czy
SENSEX) oraz dużym globalnym indeksom np. MSCI World oraz MSCI
Emerging Markets. Ważną komplikacją w ich przypadku jest to, że
są denominowane w innych walutach niż złotówka, więc trzeba
dodatkowo brać pod uwagę wpływ zmian kursowych.
4. Rentowność
obligacji
Brakuje mi trochę
dobrze udokumentowanych, powszechnie używanych indeksów grupujących
polskie obligacje skarbowe oraz korporacyjne. Za najważniejszy
wskaźnik w tym segmencie uważam rentowność dziesięcioletnich
obligacji skarbowych na rynku wtórnym, która jest co prawda
odwrotnością ceny, ale zawiera duży ładunek informacyjny.
W tym roku
długoterminowe polskie obligacje pozytywnie zaskakują, a ich
rentowność jest w tej chwili znacznie poniżej 4% rocznie. Na
początku roku niewiele osób przewidywało taki obrót spraw –
rentowność miała raczej rosnąć w oczekiwaniu na coraz wyższą
inflację i podwyżki stóp procentowych.
Z braku innych narzędzi
za praktyczny punkt odniesienia dla inwestycji w obligacje skarbowe i
korporacyjne uważam średnie wyniki polskich funduszy inwestycyjnych
reprezentujących te klasy aktywów oraz wyniki kilku funduszy, które
uważam za liderów w swoich kategoriach.
5. Aktywa twarde i
waluty
W mniejszym zakresie
przyglądam się także cenom nieruchomości, złota oraz innych
surowców. W żaden z tych rynków nie jestem w dużym stopniu
bezpośrednio zaangażowany, ale doceniam ich wpływ na resztę
układanki.
Za super ważne dla
rynków uważam również kursy wymiany walut, a moje szczególne
zainteresowanie wzbudzają wszystkie dynamiczne dewaluacje w stosunku
do głównych walut światowych (np. tureckiej lity na przełomie
2013/2014), które bardzo często zbiegają się z ciekawymi okazjami inwestycyjnymi.
Czy warto mieć punkt
odniesienia przy zarządzaniu swoim kapitałem?
Jeśli chcemy
systematycznie śledzić swoje wyniki i widzieć je w szerszym
kontekście, poleganie na benchmarkach jest moim zdaniem bardzo
praktyczne. Dostajemy narzędzie do rzetelnego porównania oraz
porządkujemy swój proces inwestycyjny, który bez takich ograniczeń
ma tendencję do ulegania chaosowi i przypadkowi rządzącymi
finansami.
Zamiast od razu rzucać
się na astronomiczne stopy zwrotu z akcji, funduszy czy innych
instrumentów, które są możliwe do osiągnięcia jednorazowo, ale
w długim okresie mało prawdopodobne do utrzymania, spróbujmy
dzięki swoim decyzjom i konsekwencji wypracować stopę zwrotu
porównywalną z rynkiem (np. WIG) czy choćby o procent czy dwa
wyższą niż stopa wolna od ryzyka.
Wbrew pozorom wielu
początkujących inwestorów ma poważny problem nawet z tym.
Potykają się o krótkoterminową zmienność, własne, rozgrzane do
czerwoności emocje czy braki w podstawowym warsztacie inwestycyjnym.
Ponoszą straty, zniechęcają się, itp.
Być może gdyby ich
oczekiwania zakotwiczone były w bardziej realistycznych punktach
odniesienia (np. stopie wolnej od ryzyka, średnich wynikach funduszy
inwestycyjnych, stopach zwrotu głównych indeksów, itp.), mogliby
uniknąć niepotrzebnych dramatów i w bardziej zrównoważony sposób
zarządzać swoim kapitałem.
Tutaj więcej artykułów o długoterminowym inwestowaniu, strategiach inwestycyjnych oraz prywatnej emeryturze.
Warto również przejrzeć różne narzędzia oszczędzania i inwestowania na przyszłość.
Zapraszam do zapisywania się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Przeczytalem wszystkie wpisy na blogu w tydzien, troche czasu zajęło ale naprade jeden z lepszych. Przystępny język nawet dla laika. Po 5 letniej przerwie postanowiłem ponownie zająć sie powaznie moimi finansami. A dzisiejszy wpis trzyma poziom.
OdpowiedzUsuńWow, wielkie dzięki. Cieszę się, że blog zainspirował Pana do pozytywnej zmiany w finansach. Moim zdaniem finanse to podstawa dobrej jakości życia dzisiaj i w przyszłości. Pozdrawiam i proszę wracać!
OdpowiedzUsuń