Nikt nie wie, jak dokładnie
rozwinie się przyszłość, ale każdy chciałby się na nią jak
najlepiej przygotować. Jeśli oszczędzam i inwestuję z myślą o
edukacji dzieci, emeryturze czy innych odległych celach,
najważniejsze, czego się obawiam, to duża i nieodwracalna utrata
wartości tych pieniędzy gdzieś w przyszłości, np. na skutek
wysokiej inflacji, dewaluacji złotówki, załamania na rynku obligacji czy dewastacyjnej bessy na rynku akcji.
Dla właściciela
takiego długoterminowego kapitału oznacza to dwie możliwości.
Albo będzie na bieżąco monitorował sytuację, przewidywał
przyszłe trendy na rynkach i reagował na nie wystarczająco szybko,
żeby chronić swój majątek. Albo stworzy zróżnicowany i
zrównoważony portfel aktywów, który jest w stanie poradzić sobie
bez względu na warunki panujące w gospodarce i na rynkach.
Pierwsza propozycja
brzmi naprawdę obiecująco, ale w praktyce systematyczne
przewidywanie przyszłości i reagowanie z wyprzedzeniem na
wydarzenia tak, żeby tylko na nich korzystać, przekracza zdolności
analityczne i poznawcze przeciętnego człowieka. Można próbować,
ale ze świadomością, że szanse na sukces są ograniczone, a całe przedsięwzięcie będzie nas mocno absorbować.
Ale czy da się
stworzyć stabilny, nie angażujący dużych ilości naszej uwagi
portfel inwestycyjny, który poradzi sobie w każdych warunkach i nie
narazi nas na utratę znacznej części majątku?
Jakie byłyby zalety
takiego podejścia?
Gdyby istniała jedna,
w miarę stabilna strategia inwestowania, nie byłoby konieczności
częstego podejmowania decyzji dotyczących naszych oszczędności.
Nie trzeba by robić nagłych zmian w alokacji aktywów czy
zastanawiać się, czy lepiej poradzą sobie w najbliższym czasie
akcje, obligacje czy może coś innego. Można by spokojnie zająć
się czymś konstruktywnym zamiast aktywnie spekulować i ścigać
się rynkiem.
Jestem przekonany, że
poza osobami zainteresowanymi lub zawodowo związanymi z rynkami
finansowymi, większość oszczędzających oczekuje właśnie
takiego pasywnego, stabilnego i niezbyt angażującego podejścia.
W tej chwili poczucie
bezpieczeństwa i ciągłości najlepiej zaspakajają (dzięki
gwarancjom państwa) depozyty bankowe oraz detaliczne obligacje skarbowe. Czy da się osiągnąć podobny poziom przewidywalności
(plus szansę na wyższe stopy zwrotu) na rynku? Proponuję przyjrzeć
się czterem konkretnym pomysłom.
1. Strategia
permanentna
Co by było, gdyby na
nasz portfel inwestycyjny składały się w równych proporcjach
(25%) cztery odwrotnie skorelowane ze sobą klasy aktywów, które na
dodatek zachowują się inaczej w różnych okolicznościach
gospodarczych?
Taką dość prostą
koncepcję przedstawił w swojej książce amerykański analityk inwestycyjny Harry Browne. Nazwał ją „portfelem permanentnym”.
Jak to działa w praktyce?
Nasz portfel
inwestycyjny dzielimy po równo na cztery części – po 25%
oszczędności przeznaczamy na akcje, obligacje długoterminowe,
złoto i instrumenty rynku pieniężnego. Z jakąś regularnością
(np. co 6 miesięcy lub co rok) przeprowadzamy równoważenie portfela (rebalancing), czyli przywracamy proporcje do wyjściowych
wartości (25% dla każdej klasy aktywów). Możemy też
systematycznie dopłacać nowe środki uśredniając ceny zakupu.
Jaki to ma sens?
Każda z tych klas
aktywów radzi sobie inaczej w różnych okolicznościach rynkowych,
ale wszystkie wykazują długoterminowych trend wzrostowy. Akcje
najlepiej sprawdzą się w okresach rozpędzającego się wzrostu
gospodarczego, obligacje długoterminowe najlepiej zniosą okresy
deflacji, złoto to dobra inwestycja w okresach inflacji, a gotówka
będzie najlepszą klasą aktywów podczas recesji.
Mając tak
zdywersyfikowaną inwestycję i zakładając, że w długim okresie
wszystkie te klasy aktywów utrzymają (mimo zmienności) wzrostowy
trend, nie musimy się martwić o trafną ocenę sytuacji na rynku
czy przewidywanie przyszłości. Nasz portfel przy mniejszej
zmienności niż jego poszczególne składniki powinien powoli piąć
się w górę.
Przez ostatnie pięć
lat (od czerwca 2009r.) inwestycja w dolarach oparta o fundusze ETF
reprezentujące akcje z całego świata, obligacje długoterminowe
(skarbowe, korporacyjne i komunalne), amerykańskie bony skarbowe i
złoto przyniosła ok. 6,5% zwrotu w skali roku (plus ok. 1-1,5%
dywidendy co roku).
Jak widać na wykresie,
w tym czasie wypadła blado na tle głównego indeksu amerykańskich
akcji S&P500 – skumulowany zwrot od czerwca 2009r. to ok. 40%
dla strategii permanentnej i ponad 150% dla S&P500.
Ale za to w czasie
recesji 2008-2009, kiedy S&P500 straciło 21,1%, strategia
permanentna zwiększyła wartość inwestycji o 1,5%. Dużo lepiej
niż indeks amerykańskich akcji poradziła sobie również w okresie
ostatniego boomu gospodarczego. Pomiędzy styczniem 2005 a grudniem
2007 przyniosła zwrot na poziomie 40,9%, podczas gdy S&P500 dało
zarobić 27,4%.
Taki jest efekt
szerokiej, pasywnej dywersyfikacji – przy zdecydowanie mniejszej
zmienności (która dla wielu jest przejawem ryzyka) osiąga się
zdecydowanie bardziej stonowane wyniki niż najlepszy składnik
portfela. Coś za coś – większy spokój kosztem braku potencjalnych,
wyjątkowo wysokich zwrotów, które od czasu do czasu są udziałem
akcji, złota czy obligacji długoterminowych.
2. Strategia na każdą
pogodę (All Weather Strategy)
Bardzo pokrewnym, ale
trochę bardziej wyrafinowanym podejściem jest tzw. strategia na
każdą pogodę autorstwa Raya Dalio i zarządzających z firmy Bridgewater Associates. Tu też chodzi o stworzenie pasywnego
portfela składającego się z czterech typów aktywów w równych
częściach i odpowiadających różnym okolicznościom gospodarczym.
Różnica polega na
tym, że w tym podejściu nie chodzi o podzielenie oszczędności po
równo między główne klasy aktywów, tylko o podzielenie ryzyka
(rozumianego jako zmienność). Chcemy uzyskać w naszym portfelu
tzw. „parytet ryzyka”. W normalnych okolicznościach wyceny akcji
są dużo bardziej zmienne niż obligacji – na przykład w portfelu
złożonym w 60% z akcji i 40% z obligacji, aż 90% zmienności
będzie się brało z części akcyjnej. Jak można tego uniknąć?
Albo redukując część
akcyjną kosztem obligacyjnej (np. 80% obligacje, 20% akcje), albo
korzystając z dźwigni finansowej (np. za pomocą instrumentów
pochodnych typu opcje czy kontrakty terminowe), żeby „na kredyt”
zwiększyć wagę obligacji w portfelu.
Pierwsza propozycja
oznacza znacznie niższe ryzyko (zmienność), ale przy wyraźnie
niższych stopach zwrotu. Druga propozycja równoważy ryzyko między
częścią akcyjną i obligacyjną bez obniżania stopy zwrotu, ale
wymaga dostępu do zaawansowanych instrumentów finansowych i
umiejętności skorzystania z nich do budowania spójnego portfela.
Nie sądzę, żeby przeciętny klient banków, funduszy
inwestycyjnych czy towarzystw ubezpieczeniowych był w stanie wdrożyć
w życie wszystkie zalecenia strategii parytetu ryzyka w tej drugiej
formie.
Ale podejście jest
mimo wszystko naprawdę inspirujące, ponieważ opiera się na
równowadze między kilkoma rodzajami ryzyka, które regularnie
pojawiają się w gospodarce (np. inflacja, deflacja, recesja), bez
konieczności ich przewidywania. Inny kluczowy filar tej strategii to
przekonanie, że rynek akcji i obligacji w długim terminie
praktycznie „zapewniają” premię w stosunku do utrzymywania
pieniędzy w gotówce (np. depozyty bankowe, fundusze gotówkowe). Co
ważne, nie jest to premia pochodząca z trafnej selekcji spółek,
ale ze stałego uczestniczenia w całym rynku (np. za pomocą taniego funduszu indeksowego lub ETF).
3. Strategie stabilnego
wzrostu i zrównoważona
Większej zmienności
można się spodziewać po dwóch popularnych strategiach mieszanych,
które są powszechnie dostępne w formie funduszy inwestycyjnych.
Chodzi o strategię stabilnego wzrostu, która zakłada ok.30% udział
akcji i 70% udział obligacji oraz strategię zrównoważoną, która
zakłada ok. 60% udział akcji i 40% udział obligacji. Obie można
też stworzyć samemu w funduszu parasolowym dającym dostęp do
różnych funduszy akcji i obligacji, co uważam z kilku powodów za lepsze rozwiązanie niż korzystanie z gotowego funduszu mieszanego.
Jak poradziły sobie te
strategie od 2000 roku? Przeciętny fundusz stabilnego wzrostu
zarobił w tym czasie ok. 130%, co daje trochę ponad 6% zwrotu
rocznie dla kogoś, kto zainwestował jednorazowo na początku tego
okresu i przygląda się wynikom dzisiaj.
Niestety w okresach
załamań na rynku akcji tego typu fundusze notują dotkliwe straty –
być może dla niektórych inwestorów to wciąż zbyt duża
zmienność, zbyt duża ekspozycja na rynek akcji i zbyt niska
dywersyfikacja. Warto jednak zauważyć, że przeciętny fundusz
stabilnego wzrostu przebił jakiś czas temu szczyty z hossy z 2007
roku, co nie udało się większości czystych funduszy polskich
akcji.
Jeśli chodzi o
strategię zrównoważoną, wyniki przeciętnego funduszu oferującego
to podejście są mniej imponujące. Przez 14 lat strategia dała
zarobić ok. 93%, co daje jakieś 4,8% w skali roku, czyli wynik
raczej rozczarowujący biorąc pod uwagę wyższy udział akcji w
portfelu. Być może jest to skutkiem wysokich opłat za zarządzanie
lub gorszej selekcji spółek przez zarządzających – w normalnych
okolicznościach 60% udział akcji powinien pozwolić na wypracowanie
wyższych zwrotów niż przy 30% udziale tej klasy aktywów. Co
ciekawe – przeciętny fundusz zrównoważony wciąż nie poradził
sobie z pokonaniem rekordowych wycen z okresu megahossy z lat
2002-2007.
Nie spisywałbym jednak
alokacji 60% w akcje, 40% w obligacje na straty – według tego
klucza działa wielu szanujących się inwestorów instytucjonalnych,
np. Norweski Państwowy Fundusz Emerytalny, największy na świecie
fundusz zarządzający narodowym majątkiem, który lokuje 60%
środków w akcje firm z całego świata, w tym z Polski, 35% w
obligacje, a 5% w nieruchomości.
Kilka słów o
inwestowaniu z Polski
Z punktu widzenia
polskiego inwestora jest jeszcze kilka dodatkowych komplikacji. Po
pierwsze – zależałoby nam na stabilnym wzroście naszych aktywów
przede wszystkim w złotówkach, bo to w tej walucie zarabiamy i
wydajemy. Ale jeśli nie chcemy 100% naszych oszczędności uzależniać od losów polskiej gospodarki, co jest jak najbardziej wskazane,
będziemy musieli wziąć na siebie trochę przemyślanego ryzyka walutowego inwestując w zagraniczne akcje i obligacje.
Po drugie – polscy
inwestorzy mają wciąż raczej ograniczone możliwości tworzenia
tanich w utrzymaniu portfeli inwestycyjnych. Polskie towarzystwa
funduszy inwestycyjnych nie prowadzą praktycznie w ogóle funduszy indeksowych, a na giełdzie są zaledwie trzy fundusze ETF, z czego
żaden nie daje dostępu do rynku obligacji. Bardzo szeroką ofertę
funduszy inwestycyjnych, w tym zagranicznych, można znaleźć na
tzw. polisach inwestycyjnych, które są jednak bardzo drogie w utrzymaniu, co zmniejsza szanse osiągania wysokich stóp zwrotu.
Osobiście jestem
zwolennikiem realizowania długoterminowych strategii inwestycyjnych
w oparciu o fundusze parasolowe – są tańsze w utrzymaniu niż
polisy inwestycyjne, pozwalają odraczać podatek Belki i dają
dostęp do wielu klas aktywów pod jednym parasolem. Występują w
formie IKE i IKZE, które pozwalają na optymalizację podatkową. A
jeśli ktoś jest mniej samodzielny i woli gotowe rozwiązania,
konsekwentne trzymanie się dwóch, trzech funduszy mieszanych o
wysokiej jakości zarządzania to też niezły pomysł.
Tutaj więcej artykułów o długoterminowym inwestowaniu, strategiach inwestycyjnych oraz prywatnej emeryturze.
Warto również przejrzeć różne narzędzia oszczędzania i inwestowania na przyszłość.
Zapraszam do zapisywania się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Jak widać koncepcja "jakby tu zarobić, a się nie narobić" rzadko kiedy działa na rynkach finansowych. Może to i dobrze, bo po co byłoby się zastanawiać w co inwestować i czy to oby dobry na to moment na kupno skoro można by było nakupić jak leci: akcji, obligacji, złota… i tylko czekać i patrzeć jak stajemy się bogatsi. Z zaawansowanych strategii dywersyfikacji portfela pomiędzy zupełnie różne klasy aktywów bardzo szybko przechodzimy do bardziej "znanej" - podziału portfela pomiędzy akcje i obligacje, a następnie jeszcze łatwiejszej do zastosowania - kupna funduszy stabilnego wzrostu lub zrównoważonych (inwestujących w te aktywa w odpowiednich proporcjach). Odnoszę wrażenie, że ze „Strategią permanentną” i „Strategia na każdą pogodę” w praktyce byłoby więcej kłopotów niż pożytku i obie wymagałyby ścisłego nadzoru. Poza tym jest prawie niemożliwa do zrealizowania dla przeciętnego inwestora nie dysponującego specjalistyczną wiedzą i znacznym kapitałem. Nawet profesjonaliści mają z tym poważne problemy o czym świadczą wyniki ostatnio „modnych” w portalach finansowych funduszy absolutnej stopy zwrotu. Można by się skusić co najwyżej na zakup kilku zagranicznych funduszy tego typu, które mają dłuższą i nieco lepszą historię. Ja na podstawie tego wpisu utwierdzam się w przekonaniu – nie ma to jak inwestowanie skoncentrowane. Ryzyko zwykle jest gdzie indziej niż się go najczęściej upatruje. Na dłuższą metę zależy głównie od inwestora – jego wiedzy, doświadczenia, umiejętności i gotowości do analizowania i kontrolowania inwestycji, a nie rynku. Oczywiście nigdy nie można być w stu procentach pewnym swoich możliwości. Dywersyfikacja przydaje się w trudnych momentach, ale nie może być jedynym elementem strategii inwestycyjnej.
OdpowiedzUsuńNa pewno pasywne, mocno zdywersyfikowane podejście nie daje takiego potencjału zysków jak inwestycja skoncentrowana (np. na jednej klasie aktywów czy małej grupie papierów wartościowych). Jest za to dużo mniej zmienna (czytaj: ryzykowna). Na pewno każdy inwestor musi sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile ceni równowagę i stabilność, a na ile dodatkowe ryzyko z widokiem na wyższe stopy zwrotu (lub straty).
UsuńOsobiście potrzebuję dużej dywersyfikacji, żeby ograniczyć stres pochodzący z moich inwestycji. Ale nie jest to dywersyfikacja przypadkowa, tylko zrobiona w odniesieniu do moich osobistych okoliczości i mojej oceny okoliczności rynkowych. Odkąd mam to lepiej uporządkowane, jestem bardzo zadowolony z efektów.
Pozdrawiam, proszę wracać!
Inwestycja skoncentrowana czy duża dywersyfikacja?
OdpowiedzUsuńOsobiscie przez wiele lat stosowałem inwestycję wybitnie skoncentrowaną, czyli wszystkie jaja w jeden koszyk. Kilka razy podwoiło to wartość koszyka.
A raz - na szczęście było to IKE - z 24 jaj zostały 2.
Poza IKE tez z tym koszykiem bywało różnie... rynek wytłukł nie raz połowe jaj, a potem oddał i jeszcze podwoił.
Choć spółki dobierałem jako dobre, to jednak po latach uważam, że choć korzystałem z rozumu to miałem przy tym nie mniej szczęscia.
Teoretycznie zawsze byłem zwolennikiem dużej dywersyfikacji.
Ale takjuż miałem :) że jak spółka wg mnie była dobra - to pakowałem w nią wszystko :))
Co odradzam ;)
Dzięki, pozdrawiam, proszę wracać!
Usuń