Niall Ferguson to znany
brytyjski historyk, który najchętniej bierze na warsztat duże,
panoramiczne tematy dotyczące całej cywilizacji. W „Potędze
pieniądza” przygląda się roli, jaką na przestrzeni stuleci
odgrywały i nadal odgrywają finanse oraz rynki. Pierwsze wydanie
książki zbiegło się w czasie z kryzysem finansowym w 2008 roku i
zostało raczej chłodno przyjęte, ale z perspektywy czasu widać,
że jej treść się broni.
To nie jest raczej
propozycja z kategorii finanse osobiste. Nie znajdziemy w niej też
zbyt wielu praktycznych wskazówek, jak i gdzie inwestować pieniądze, żeby chronić i pomnażać kapitał.
„Potęga pieniądza”
to raczej próba zrozumienia, skąd się wzięły mechanizmy
współczesnych finansów – i tych na poziomie osobistym, i tych na
poziomie korporacyjnym czy państwowym. Czy nam się to podoba, czy
nie, są one jednym z fundamentów rzeczywistości, w której żyjemy,
więc być może warto widzieć ich szerszy kontekst?
O czym dokładnie jest
książka „Potęga pieniądza. Finansowa historia świata” Nialla
Fergusona? Czy warto ją przeczytać? Czy zawiera jakiekolwiek
praktyczne informacje dla kogoś zainteresowanego zorganizowaniem
własnych finansów osobistych?
Ten artykuł to kolejna część niekończącego się cyklu [szerszy obraz].
Przyglądam się w nim spojrzeniu na świat i przekonaniom wpływowych ekonomistów, badaczy rynków, inwestorów, naukowców, myślicieli i praktyków. Nie szukam i nie promuję jednej prawdy objawionej. Uważam, że warto znać i czerpać z różnych sposobów myślenia o rzeczywistości wokół nas.
W tym, co czytam, oglądam i słucham, wyszukuję przydatne pojęcia i narzędzia, dzięki którym można sprawniej i świadomiej podejmować decyzje. Najbardziej interesują mnie względnie trwałe mechanizmy. Najmniej – bieżący szum informacyjny. Mam pragmatyczne podejście do wiedzy. Chcę wiedzieć, jak coś działa, dlaczego i co z tego dla mnie wynika.
We wcześniejszych artykułach przybliżyłem, jak widzą rzeczywistość ekonomiczną, w której przyszło nam żyć, między innymi Ray Dalio, John Bogle, William Bernstein, Nassim Taleb, Robert Shiller, Hyman Minsky, Benoit Mandelbrot, Sebastian Buczek i Mohnish Pabrai.
O rynkach
Książka Fergusona
mogłaby z powodzeniem służyć jako podręcznik do wstępu do
finansów i bankowości – co prawda nie ma tu matematyki, ale jeśli
ktoś chce po prostu zrozumieć najważniejsze pojęcia z tej
dziedziny, nie powinien się zawieść.
Na szczęście,
finansowa historia świata nie jest tu opowiedziana chronologicznie przy pomocy dat, miejsc i wydarzeń –
główną osią opowieści są cztery najważniejsze rynki:
obligacji, akcji, ubezpieczeń oraz nieruchomości, a do tego
brytyjski historyk dorzuca rozdziały o początkach pieniądza oraz
globalizacji.
Rozdział pierwszy –
skąd się wzięły pieniądze?
Pieniądze istnieją z
prostego powodu – są potrzebne. Są „jednostką rozliczeniową,
która ułatwia wycenę oraz inne obliczenia”, a także „służy do przechowywania wartości, dzięki której możliwe jest zawieranie
transakcji w różnym czasie i miejscu”. To również „środek
płatniczy, którego najważniejszą zaletą jest to, że eliminuje
konieczność korzystania z pośredników oraz barteru”.
Pierwsze pieniądze były wykonane z metali szlachetnych – złota, srebra,
brązu. Dlaczego? Ponieważ były poręczne, trwałe, dostępne, stosunkowo łatwo wymienialne i prestiżowe. Niektórzy do dzisiaj uważają, że
metale szlachetne to najważniejsza przechowalnia wartości.
W praktyce – ich
wartość również jest względna, o czym przekonali się hiszpańscy
kolonizatorzy już w XVI wieku. Wyprawy do bogatej w złoża srebra i
złota Ameryki Południowej oraz ich agresywna eksploatacja (np. w takich miastach jak Potosi) nie uchroniły imperium hiszpańskiego
przed zmierzchem. Nie da się wzbogacić wyłącznie „wytwarzając”
więcej pieniędzy, bez względu na ich formę.
Jak pisze Niall
Ferguson, pieniądze są kwestią wiary – zaufania, że druga osoba
zwróci nam wartość, którą od nas otrzymała. Pieniądze to
zaufanie. To oznacza, że i wszystko, i nic może służyć jako
środek płatniczy z jednakowym powodzeniem.
Dzisiaj posługujemy
się pieniędzmi zapisanymi na kontach bankowych, bez fizycznej
formy, bez oparcia w złocie czy innej „kotwicy”. Płacimy
kawałkiem plastiku lub aplikacją na telefon komórkowy, która sama
w sobie nie ma żadnej wartości. Nie przeszkadza nam to jednak w
dokonywaniu codziennie olbrzymiej ilości transakcji kupna i
sprzedaży.
Co więcej, jeśli
komuś bardzo ufamy, np. krewnemu, sąsiadowi czy koledze z pracy,
jesteśmy w stanie pożyczyć mu jakąś kwotę lub zrobić coś dla
niego totalnie „na gębę”. Bez wymiany czegokolwiek poza
zaufaniem.
Nie przez przypadek
pierwsze usługi bankowe w nowoczesnym rozumieniu tego słowa
pojawiły się w miejscach, gdzie kwitł handel i inne formy wymiany
gospodarczej, np. w XIV wiecznej Florencji, Pizie, Wenecji,
Amsterdamie czy później Sztokholmie i Londynie.
Kupcy potrzebowali
usług finansowych, żeby skuteczniej działać, a właściciele
kapitału krok po kroku wypracowali innowacyjne metody obsługiwania
ich płatności, udzielania im kredytów czy przyjmowania depozytów.
Pierwsi bankierzy siedzieli w centralnym punkcie miasta przy
prowizorycznych stołach (bank) i w specjalnie przygotowanych
sztambuchach zapisywali zobowiązania klientów oraz zobowiązania
wobec klientów. Ich profesja opierała się przede wszystkim na
drobiazgowej księgowości oraz ocenianiu ryzyka, czyli tego jak
bardzo mogą ufać drugiej stronie transakcji. Nie przypadkiem słowo
kredyt, które ma podobną formę w innych językach, pochodzi od
łacińskiego credo, czyli „wierzę” (że oddasz mi pieniądze).
Zresztą, dokładnie to
samo jest podstawą współczesnej bankowości, tylko większość
pracy wykonują systemy komputerowe, a banki inwestują więcej w
marketing, budowanie marki i temu podobne.
Rozdział drugi –
rynek obligacji
Zdaniem Fergusona
„narodziny rynku obligacji były drugą wielką rewolucją w
finansach po stworzeniu przez banki instytucji kredytu”. Dlaczego?
Ponieważ w ten sposób do udzielania kredytów dopuszczone zostały
osoby prywatne i inne instytucje niż banki.
Współczesne rynki
obligacji to potężna instytucja, na której codziennie właścicieli
zmienia wielokrotnie więcej papierów wartościowych niż na rynkach
akcji. Głównym emitentem długu są państwa, ale z możliwości
pożyczania na rynku korzystają również korporacje, miasta czy
regiony.
To właśnie uczestnicy
rynków obligacji ustalają w swobodnej wymianie długoterminową
stopę oprocentowania długu. Jeśli tracą wiarę w zdolność kraju
czy firmy do spłaty swoich zobowiązań, spadają ceny wcześniej wyemitowanych obligacji i rośnie ich rentowność. Nowy dług musi
być znacznie wyżej oprocentowany, żeby ktokolwiek go objął. A że
wiele państw i firm jest uzależnionych od dostaw nowego kredytu,
koszty jego obsługi błyskawicznie rosną. Konsekwencje mogą być
dramatyczne.
Kryzys zadłużenia w
Grecji w 2010 roku to nic innego jak utrata zaufania wobec tego kraju
przez uczestników rynku obligacji. W najgorętszym momencie
załamania rentowność dziesięcioletnich obligacji tego kraju,
które służą za podstawę określania długoterminowych stóp
procentowych i ogólny barometr wiarygodności kraju, wynosiła 40-50% w skali roku!
W nieodległej
przeszłości niewypłacalność ogłaszały też Argentyna, Rosja,
Tajlandia czy Korea Południowa. W pierwszej połowie XX wieku dług
państwa jednostronnie anulowały bolszewicka Rosja, a w Niemczech
wartość pożyczonych pieniędzy strawiła hiperinflacja.
Współczesna Polska nie honoruje obligacji wyemitowanych przed
wojną. Wielokrotnie spłaty długu odmawiały kraje Ameryki
Południowej.
Mimo długiej i ciągle
wydłużającej się listy wpadek, obligacje pozostają najważniejszą klasą aktywów, w którą zainwestowane są olbrzymie środki
zgromadzone przez fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne i osoby prywatne. Mimo gigantycznego zadłużenia takich krajów
jak USA, Japonii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, ich obligacje są
postrzegane jako punkt odniesienia dla innych oraz „bezpieczna
przystań”.
Rozdział trzeci –
rynek akcji
Instytucja akcjonariatu
powstała w krajach, które podejmowały się kosztownych i ambitnych
przedsięwzięć, głównie kolonialnych. Pierwszą spółką akcyjną
we współczesnym znaczeniu tego słowa była Holenderska Kompania Wschodnioindyjska. Po co wyemitowała akcje?
Koszty i skala jej
działalności były tak duże, że pomysłodawcy chcieli rozłożyć
ryzyko finansowania na większą liczbę osób. W przeciwieństwie do
obligacji, które gwarantowały zwrot kapitału po upływie
określonego czasu oraz wypłatę regularnych odsetek, papiery
udziałowe zostały oparte na innych zasadach.
Po pierwsze – nie
miały określonej długości życia, były bezterminowe. Po drugie –
nie gwarantowały jakichkolwiek wypłat, ale jeśli przedsięwzięcie
było zyskowne, dzieliło się z akcjonariuszami dywidendami. Po
trzecie – jeśli wartość spółki na rynku wtórnym rosła, np. w
oczekiwaniu na dobre wyniki czy perspektywy rozwoju, właściciel
akcji mógł je sprzedać z zyskiem. W zamian za te przywileje
akceptował ryzyko utraty całego kapitału w razie niepowodzenia.
Pod tym względem
niewiele się zmieniło od 9 września 1606 roku, kiedy wyemitowano
pierwsze akcje Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Gdyby ktoś
się pytał, instytucja papierów udziałowych ma już więc ponad
400 lat.
Od samego początku
rynek akcji cechował się wielkimi emocjami i zmiennością, która
je odzwierciedla. Mniejsze i większe bańki spekulacyjne były na
porządku dziennym, co potwierdza historia angielskiej Kompanii Mórz Południowych oraz francuskiej Kompanii Missisipi. Jeśli
chcielibyśmy szukać bliżej współczesności, można przyjrzeć
się bańce internetowej czy losom amerykańskiej firmy Enron.
Rozdział czwarty –
rynek ubezpieczeń
Podobnie jak w
przypadku usług bankowych, obligacji oraz akcji, rynek ubezpieczeń
wykształcił się wśród kupców i w pierwszych fazach miał formę
warunkowych pożyczek, które były anulowane, jeśli wydarzała się
jakaś katastrofa (np. zatonięcie statku handlowego).
Rozwój branży
ubezpieczeniowej jest blisko związany z postępami wiedzy matematycznej, szczególnie opanowaniem rachunku prawdopodobieństwa
i statystyki. Dzięki tym narzędziom ubezpieczyciele byli w stanie
obliczyć ryzyko związane z wystawieniem polisy i zabezpieczyć w
ten sposób swoje zyski. Dla klientów najważniejsze było coś
innego – użyteczność ubezpieczenia jako względnie taniego
sposobu na ograniczenie katastrofalnych z ich punktu widzenia strat.
Ciekawym wczesnym
przedsięwzięciem ubezpieczeniowym był Fundusz Wdów Szkockich Pastorów, który pobierał od żyjących uczestników składki na
wypadek ich śmierci i wypłacał świadczenia osieroconym dzieciom i
wdowom. Stworzenie systemu było możliwe między innymi dzięki
umiejętności obliczenia statystycznej długości życia oraz
dostosowaniu składki do przewidywanych wypłat.
Po pojawieniu się
ubezpieczeń handlowych i indywidualnych, w XIX i XX wieku na tapetę
wchodzą ubezpieczenia społeczne, czyli olbrzymie rządowe systemy
zabezpieczania najsłabszych obywateli przed skutkami niekorzystnych
okoliczności, od bezrobocia po starość.
Kanclerz Rzeszy
Niemieckiej Otto von Bismark wprowadza pierwszy na świecie system
ochrony emerytalnej. Dlaczego? Jego zdaniem „z człowiekiem, który
może liczyć na pensję na starość, łatwiej sobie poradzić”.
Po drugiej wojnie światowej idea państwa socjalnego (welfare
state), które praktycznie od kołyski do grobu wspiera świadczeniami
finansowymi obywateli, przyjmuje się w różnym stopniu w całym
zachodnim świecie, od USA poprzez Wielką Brytanię, Skandynawię,
Europę Zachodnią po Japonię. W skali adekwatnej do zasobności
budżetu jest również stosowane w mniej zamożnych częściach
świata, w tym w Polsce.
Z potrzeby
„ubezpieczania” swoich inwestycji (tzw. hedging) rozwija się
także rynek instrumentów pochodnych, np. kontraktów terminowych
czy opcji. Dzięki tym instrumentom finansowym firmy mogą
zabezpieczyć się na wypadek niechcianych spadków i wzrostów cen ważnych dla nich surowców
czy walut. To również coraz popularniejsze, choć wciąż raczej
słabo zrozumiane aktywa inwestycyjne. W latach 90-tych firma zarządzana przez dwóch zdobywców nagrody Nobla za innowacyjną
metodę wyceny opcji straciła miliardy dolarów na handlu nimi.
Rozdział piąty –
rynek nieruchomości
Ważnym aktywem
finansowym w świecie zachodnim stały się również prawa własności
do nieruchomości – mieszkań, domów, lokali handlowych czy
gruntów. Mimo że ta klasa aktywów uchodzi za bardziej realną niż
np. akcje czy obligacje, w pewnym sensie też opiera się na
papierowych zapisach.
Gdyby wróciły czasy,
kiedy nikt nie respektuje prawa własności (np. wojna, rewolucja,
itp.), co wydaje się z dzisiejszej perspektywy nieprawdopodobne, na
nic zda się to, że mamy akt własności mieszkania czy ziemi. To
przecież tylko zapis na papierze – nie wygra raczej z prawem
pięści, które staje się obowiązujące w sytuacjach kompletnego
rozpadu społeczeństwa.
Rynek nieruchomości
rozwinął się inaczej w różnych częściach świata. W USA czy
Wielkiej Brytanii posiadanie własnej nieruchomości mieszkalnej to
praktycznie punkt honoru i element przynależności do klasy
średniej. W system fiskalny wbudowane są ulgi podatkowe dla
biorących kredyty hipoteczne. Inaczej jest w Niemczech, gdzie
standardem nie jest posiadanie nieruchomości, ale wynajem.
Tak czy inaczej –
tytuł własności do domu, mieszkania czy innej nieruchomości to
rodzaj aktywa. Może być wykorzystany jako zabezpieczenie kredytu,
może być sprzedany za gotówkę. Bardziej zamożni i zaradni
potrafią budować swój majątek w oparciu o wynajmowanie lub handel
nieruchomościami.
Ale również na tym
rynku dochodzi do baniek spekulacyjnych oraz spektakularnych krachów.
W latach 80-tych i 90-tych przez Stany Zjednoczone przetoczyła się
fala upadłości towarzystw depozytowych, które zbierały od klientów oszczędności i udzielały nisko oprocentowanych kredytów hipotecznych. Jednym z powodów kryzysu finansowego z 2008 roku była
popularność produktów strukturyzowanych, na które składały się
ryzykowne, niespłacane kredyty hipoteczne w USA.
W Polsce też mieliśmy
swoje kłopoty na rynku nieruchomości. Szczyt popularności kredytów
we frankach szwajcarskich przypadł na okres, kiedy za jednego franka
płaciło się niewiele ponad 2 złote. Dzisiaj trzeba za niego
zapłacić ok 3,4 złote, a bywało drożej. To zwiększa wartość
zobowiązań wobec banku w przeliczeniu na złotówki oraz wysokość
raty dla dziesiątek tysięcy rodzin.
Rozdział szósty –
globalizacja
Na zakończenie książki
„Potęga pieniądza” Niall Ferguson przygląda się procesom
globalizacji, które w ostatnich dekadach są jednym z głównych
motorów innowacji w finansach.
Z punktu widzenia
historyka nie jest to nic nowego – w XIX i na początku XX wieku
świat przechodził już etap globalizacji napędzany przez
kolonializm oraz rewolucję przemysłową. Za jego zakończenie
uznaje się dwie wojny światowe oraz gigantyczny kryzys gospodarczy
znany jako Wielka Depresja z lat 1929-1933. Przez kilka kolejnych
dekad nastąpił gwałtowny odwrót od globalizacji na rzecz
gospodarek centralnie sterowanych (np. ZSSR, Polska, NRD) lub –
przynajmniej w teorii – samowystarczalnych (np. dzisiejsza Korea
Północna, Zimbabwe, Kuba).
Co ciekawe, o ile z
dzisiejszego punktu widzenia ciąg wydarzeń, który doprowadził do
tamtych katastrofalnych zniszczeń, wydaje się oczywisty, właściwie
nikt nie przewidział ich skali i konsekwencji. Do ostatnich dni
przed drugą wojną światową handlowano obligacjami państw, które
za chwilę miały stać się zaciętymi wrogami, a ich rentowność
wcale nie sugerowała nadchodzących problemów. Wielu teoretyków i
analityków twierdziło, że długi konflikt na skalę światową nie
jest możliwy, ponieważ nikt nie ma interesu w naruszaniu pokoju
oraz lukratywnych związków gospodarczych i inwestycyjnych między
państwami.
Pokazując, jak
błyskawicznie rozpadały się w przeszłości relacje między
stronami, Niall Ferguson zwraca uwagę na to, że dzisiejsza globalna
gospodarka nie jest stanem gwarantowanym raz na zawsze, a zaufanie
między państwami, firmami czy osobami, które stanowi podstawę
rynków finansowych, jest nieprawdopodobnie ulotnym zasobem.
Książkę „Potęga
pieniądza” kupiłem za kilka funtów na brytyjskim Amazon – od 25 funtów wysyłka do Polski gratis. Jest też polskie tłumaczenie oraz dokument BBC na YouTube z polskim lektorem.
Czego nauczyłem się z
książki „Potęga pieniądza. Finansowa historia świata”?
Moje cztery
najważniejsze (i trochę przygnębiające) spostrzeżenia dotyczące
finansów po przeczytaniu wywodu Nialla Fergusona są następujące:
1. Ekonomia i finanse
mają ewolucyjną naturę
Autor „Potęgi
pieniądza” pokazuje fascynującą ewolucję rynków od
prymitywnych form wymiany gospodarczej do dzisiejszych rynków
finansowych z całym ich skomplikowaniem i wyrafinowaniem. To, co
jest w tym wszystkim najbardziej uderzające, to sposób, w jaki
narzędzia finansowe dostosowywały się do zmieniających się
potrzeb ludzi i instytucji.
To jest naturalny
proces, który nigdy nie ustanie, ponieważ ludzie zawsze będą
chcieli wchodzić w transakcje z innymi ludźmi i będą potrzebowali
narzędzi do rozliczania, księgowania czy finansowania tych
transakcji, w jakiejkolwiek postaci.
Z drugiej strony każda
ewolucja ma naturalistyczny aspekt polegający na stopniowym
eliminowaniu najsłabszych (państw, miast, firm, rodzin, itp.), a
przedłużaniu życia silniejszym. O ile w odniesieniu do przyrody
taka ewolucja pewnie nie będzie nam przeszkadzać, można poczuć
się trochę nieswojo myśląc o sobie, swojej rodzinie, swojej
firmie czy swoim kraju jako „ofierze” nieubłaganej ewolucji
ekonomicznej. To dość brutalny, ale w jakiejś mierze prawdziwy
obraz sytuacji i warto nauczyć się z nim żyć, bez względu na to, czy pasuje do naszych przekonań o świecie, czy nie.
2. W finansach wszystko
jest względne, płynne – nie ma od tego ucieczki
Dla większości
normalnych ludzi w cenie są stabilność, bezpieczeństwo, pewność
zatrudnienia i temu podobne wartości. Najchętniej chcielibyśmy
gwarancji (np. od państwa, od pracodawców, od instytucji
finansowych), że ich sytuacja się nie pogorszy. Za takie deklaracje
jesteśmy gotowi oddać głos w wyborach, zapłacić cenę niskiego oprocentowania depozytów w banku czy też zaakceptować niższe
zarobki w stabilnej pracy. Chcemy być odizolowani od niepewności i
zmian.
Tylko że to
niemożliwe. Wszystkie tego typu gwarancje są kompletną ułudą i
nigdy nie usuwają w 100% ryzyka. Dlaczego? Ponieważ instytucje,
które je wystawiają – państwa, banki, firmy ubezpieczeniowe,
itp., zalezą od zmiennych i niepewnych rynków finansowych, żeby
się z nich wywiązać.
Rynek ma naprawdę
sporą paletę możliwości, żeby odzwierciedlić ryzyko w cenach.
Jeśli państwo jest nadmiernie zadłużone w stosunku do możliwości
i nic z tym nie robi, może się to skończyć wzrostem rentowności
obligacji lub dewaluacją waluty. Na pewno odczują to w swoich
portfelach jego obywatele, bez względu na deklaracje i zapewnienia
polityków.
Jeśli spółka jest
źle zarządzana i się nie rozwija, z jakiegokolwiek powodu, skończy
się to spadkiem cen jej akcji, koniecznością obniżek płac i
zwolnieniami, oddaniem części rynku konkurencji, itp. I nie będzie
miało wielkiego znaczenia, co zarząd obiecał akcjonariuszom czy
pracownikom, bo i tak nie będzie z czego za to płacić.
3. Zaufanie i
zobowiązania
„Potęga pieniądza”
utwierdziła mnie w przekonaniu, że cała gospodarka – na każdym
poziomie – oparta jest o wzajemne zobowiązania oraz zaufanie.
Wyobraźmy sobie, że od jutra każda osoba i każda instytucja może
bezkarnie anulować wszystkie swoje zobowiązania wobec innych –
kredyty, ubezpieczenia, świadczenia emerytalne, depozyty, obligacje,
akcje, akty własności, umowy najmu, umowy pracy i wszelkie inne
umowy, w tym ustne. Wszystko to staje się nieważne.
To byłby prawdziwy
horror, kryzys niewyobrażalnych rozmiarów, rewolucja i anarchia. Dlaczego?
Ponieważ funkcjonowanie praktycznie każdego elementu rzeczywistości
opiera się na wzajemnych zobowiązaniach. Nie każde z nich ma tak
formalny charakter jak umowa kredytu czy ubezpieczenia, część jest
zawierana ustnie, część jest w ogóle niewypowiedziana, tylko
domyślna. Ale wszystkie zależą od jednego czynnika – zaufania
między stronami zobowiązania.
O zaufanie opiera się
również sama instytucja pieniądza, który jest po prostu wygodnym
sposobem na zorganizowanie wymiany usług i produktów. Tylko tyle i
aż tyle. Ani papierowy dolar, ani złota moneta, ani elektroniczny
zapis na karcie płatniczej, ani Bitcoin nie mają żadnej wartości,
jeśli nie będziemy ich wspólnie honorować jako środka
płatniczego.
4. Nieustający
transfer zasobów i majątku
Każde zobowiązanie ma
dwie strony, a wiele z nich ma asymetryczny charakter – jedna
strona otrzymuje głównie korzyści, druga głównie obowiązki i
koszty. Tak jest chociażby w przypadku kredytów bankowych –
właściciele kapitału zarabiają na odsetkach i opłatach za usługi
bankowe, biorcy kapitału muszą za to wszystko płacić. Właściciele
nieruchomości zarabiają na najemcach, itp. Za pomocą tego typu
zobowiązań finansowych trwa i zawsze będzie trwać nieustający
transfer zasobów i majątku.
To smutne, ale
prawdziwe – w pewnym sensie sukces w finansach osobistych polega na
przejściu na stronę tych, którzy posiadają kapitał lub inne
aktywa i mogą dzięki temu dyktować warunki tym, którzy ich akurat
potrzebują. To brutalna wizja świata, ale w gruncie rzeczy do tego
sprowadza się bycie deponentem oszczędności w banku czy
obligatariuszem. Na nasze odsetki pracuje ktoś, komu bank lub rynek
udostępnił nasz kapitał – być może jest to jakaś dorabiająca
się rodzina, być może jakaś firma w tarapatach finansowych. Tak czy inaczej - to jest układ naczyń połączonych.
Niall Ferguson cytuje w
tym kontekście amerykańskiego ekonomistę Frederica Mishkina, który
pisze, że „system finansowy to mózg życia gospodarczego –
służy jako mechanizm koordynujący alokację kapitału do
najbardziej produktywnych biznesów oraz gospodarstw domowych”.
W innej książce
wyczytałem kiedyś, że proces transferu zasobów i majątku do
najproduktywniejszych osób i instytucji jest tak nieubłagany, że gdybyśmy dzisiaj zadekretowali, że każdy musi mieć
dokładnie tyle samo, ale potem znowu zezwolili na swobodną wymianę
ekonomiczną, i tak po pewnym czasie wróciłyby dysproporcje między
najbogatszymi i najbiedniejszymi w podobnej skali co dzisiaj.
Książkę „Potęga pieniądza” kupiłem za kilka funtów na brytyjskim Amazon – od 25 funtów wysyłka do Polski gratis. Jest też polskie tłumaczenie oraz dokument BBC na YouTube z polskim lektorem.
Tutaj wszystkie
recenzje książek o finansach, które opublikowałem na tym blogu.
Warto również przejrzeć inne narzędzia wspomagające oszczędzanie i inwestowanie.
Zapraszam do zapisywania się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Ciekaw byłbym Pana uwag do najnowszej książki Fergusona - Great Degeneration : How institutions decay and economies die. (Można także zapoznać się z jego poglądami wyłożonymi w książce słuchając serii czterech wykładów - Reith Lectures - dostępnych na BBC4 (http://www.bbc.co.uk/programmes/b01jmxrx). Wiele ciekawych (i także dość przygnębiających) myśli o przyczynach i skutkach kryzysu finansowego 2008.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! M. P.
Intrygujący temat. Czytałem kiedyś dobrą pozycję z tego kręgu pod tytułem "Immoderate Greatness: Why Civilizations Fail" autora piszącego pod pseudonimem William Ophuls http://www.goodreads.com/author/show/866479.William_Ophuls
UsuńJak zapoznam się z książką lub serią wykładów, podzielę się wrażeniami pod Pana komentarzem lub w osobnym artykule.
Pozdrawiam, proszę wracać!
A ja polecam jeszcze - chyba najczęściej cytowaną zakresie "upadających cywilizacji" - "Why Nations Fall" Daron Acemoglu, James Robinson
Usuńhttp://www.amazon.com/Why-Nations-Fail-Origins-Prosperity
Dzięki. Nie czytałem, a tematykę lubię. Nie dlatego, że uważam, że jesteśmy bardzo blisko upadku, tylko dlatego, że pomaga zidentyfikować destrukcyjne siły, którym trzeba się przeciwstawiać, spowalniać.
UsuńPozdrawiam, proszę wracać!