Jaka jest waga spółek
notowanych w Warszawie w globalnym indeksie grupującym wszystkie akcje firm z
całego świata w publicznym obrocie? Jeśli chodzi o udział
procentowy, polskie walory stanowią od 0,15% do 0,20% w zależności
od przyjętej metodologii.
Dla przykładu w
indeksie FTSE Global All Cap, który śledzi zachowanie 7400 firm z
rynków rozwiniętych oraz rozwijających się oraz jest podstawą
kilku funduszy indeksowych i ETF, polskie akcje stanowią 0,16%
wszystkich aktywów. W indeksie Vanguard Total World Stock, w który
również da się inwestować przez fundusze, jest bardzo podobnie. Z
wynikiem 0,2% jesteśmy na poziomie takich państw jak Turcja,
Izrael, Chile czy Tajlandia.
Być może lepiej
wyglądamy, jeśli chodzi o produkt krajowy brutto? Jaka jest waga
polskiego PKB w światowym PKB? W 2012 roku było to niecałe 0,7%,
jakiejkolwiek miary byśmy nie zastosowali. To lepszy wynik niż to,
co sugerują globalne indeksy rynków akcji, ale wciąż raczej
marginalny.
Skoro polska giełda i
polska gospodarka są takie nieznaczące w skali świata, dlaczego
niewiele mniej niż 100% naszych krótko i długoterminowych aktywów finansowych opieramy właśnie na nich? Jakie są za i przeciw
większej geograficznej dywersyfikacji portfela inwestycyjnego?
Najlepiej gra się na
własnym boisku
Można się pocieszać
tym, że preferowanie rodzimych aktywów finansowych jest powszechnym
zjawiskiem na całym świecie. Doczekało się nawet fachowego
terminu – badacze rynku nazywają takie zachowanie home bias.
Na początku lat
90-tych amerykańscy inwestorzy mieli ponad 90% środków ulokowanych
w amerykańskie papiery udziałowe, mimo że stanowiły one niecałe
50% globalnego rynku. Co ciekawe, zjawisko przejawia się nie tylko w
faworyzowaniu aktywów z własnego kraju, ale też z regionu czy miasta. Krótko mówiąc – mamy
tendencję do wybierania tego, co jest nam bliskie.
Jak może to wyglądać
w przypadku portfela inwestycyjnego przeciętnego Jabłońskiego? Po
pierwsze – jego wszystkie aktywa są denominowane w złotówkach.
Po drugie –
krótkoterminowe aktywa, np. lokaty czy rachunek oszczędnościowy,
utrzymuje w swoim podstawowym banku, powiedzmy PKO BP, Pekao, BZWBK
lub mBanku, który niekoniecznie jest liderem, jeśli chodzi o
oprocentowanie depozytów, ale jest za to dobrze znany.
Po trzecie – za jego przyszłą emeryturę z powszechnego systemu odpowiadają polski budżet (ZUS)
oraz polskie państwo i firmy za pośrednictwem rynku kapitałowego (OFE). Po czwarte – jeśli wystawia
swoje pieniądze na ryzyko w funduszach, najpopularniejszymi
rozwiązaniami są polskie fundusze pieniężne, obligacji, akcji i
mieszane.
Po piąte – jeśli
posiada akcje lub obligacje notowane na GPW, zachodzi duże
podejrzenie, że – jeśli nie jest aktywnym inwestorem – są to
akcje pracownicze firmy, w której jest zatrudniony (np. KGHM, Enea,
Energa, JSW) lub obligacje/akcje firmy czy branży, którą dobrze
zna (np. informatyk może mieć skłonność do celowania w branżę
informatyczną, itp.).
W ostatecznym
rozrachunku jego aktywa są prawdopodobnie nie tylko skoncentrowane w
Polsce (reprezentującej ok. 0,2-0,7% globalnej gospodarki), ale też
w branżach i firmach, które są mu najbliższe geograficznie i
zawodowo.
Po co dywersyfikacja
geograficzna?
Nie jest to optymalne
zachowanie z punktu widzenia dywersyfikacji ryzyka. Wyobraźmy sobie,
że dominująca w naszym regionie firma, w której pracujemy i mamy
jej papiery wartościowe, przechodzi trudny okres. Spada wartość
jej akcji, dywidendy są znacznie mniejsze niż w przeszłości lub
są na jakiś czas zawieszone. Na dodatek musi zwolnić część
pracowników i w tej grupie jesteśmy niestety również my.
Efekt to utrata
głównego źródła dochodu (praca), dodatkowego źródła dochodu (dywidenda) oraz znaczne uszczuplenie wartości naszego kapitału w
spółce (spadek cen akcji).
Podobnie można myśleć
o koncentracji ryzyka w polskich aktywach. Jeśli w polskiej
gospodarce dzieje się źle, mamy do czynienia z błyskawicznym
splotem negatywnych wydarzeń. Ludzie tracą pracę lub zarabiają
mniej, ceny akcji polskich spółek i wartość wypłacanych dywidend
pikują, złotówka osłabia się w stosunku do takich walut jak euro
czy dolar. Krótko mówiąc: nasze dochody oraz kapitał się kurczą.
W tym toku rozumowania
prawdopodobieństwo, że jedna firma, jedna branża, jedno miasto czy
jeden region będą przeżywać głębokie kłopoty jest większe niż
prawdopodobieństwo, że cała polska gospodarska będzie przeżywać
głębokie kłopoty.
Z kolei
prawdopodobieństwo, że polska gospodarka i państwo będą
przeżywać głębokie kłopoty jest większe niż
prawdopodobieństwo, że cała światowa gospodarka będzie
przechodzić głębokie kłopoty.
Tylko jeśli kryzys ma
wymiar globalny, jak w latach 2008-2009, przed zagrożeniami
właściwie nie ma dokąd uciec.
Wszystko to brzmi
bardzo defensywnie i rzeczywiście dywersyfikacja to sposób na
rozproszenie lokalnych zagrożeń. Ale w podobny sposób można
myśleć o szansach i potencjale większego wzrostu wartości naszych
aktywów.
Czy te 0,7% globalnego
PKB lub 0,2% kapitalizacji wszystkich spółek publicznych w obrocie
giełdowym, które reprezentuje Polska, to najlepsze, co może
zaoferować nam świat? Czy jesteśmy liderem innowacyjności,
produktywności lub przedsiębiorczości?
Jesteśmy średniej
wielkości krajem rozwijającym się o sporym potencjale i
aspiracjach, ale też wielu ograniczeniach, których nie udaje nam
się przekroczyć od lat i nic nie wskazuje, żeby miało się to
szybko zmienić.
Dlatego wyjście poza
Polskę ze swoim kapitałem nie rozpatrywałbym tylko w kategoriach
ruchu defensywnego (w sensie uprzedzania czy rozpraszania wpływu lokalnych kryzysów na nasze inwestycje). To również możliwość
osiągnięcia ekspozycji na inne rynki na świecie, całe branże czy
trendy w globalnej gospodarce.
Ryzyko dywersyfikacji
geograficznej
Wszystko to brzmi
naprawdę przekonująco w teorii, ale nie mam wątpliwości, że
wdrożenie globalnej alokacji aktywów jest w praktyce co najmniej
tak samo trudne, jak samodzielne dobieranie spółek giełdowych do
portfela czy wybór między różnymi typami i dostawcami funduszy
inwestycyjnych. Przyjrzyjmy się kilku możliwym komplikacjom:
1. ryzyko kursowe
Złotówka może się
osłabić w stosunku do innych walut, ale równie dobrze może się
umocnić. Kursy walut są w ciągłym ruchu i nie ma żadnej
gwarancji, że nasze zagraniczne inwestycje będą za miesiąc, rok czy
dekadę wyceniane po korzystnym dla nas przeliczniku. A przecież na
co dzień wydajemy w złotówkach i chcielibyśmy, żeby wartość
aktywów w złotówkach rosła.
Komplikacje mogą być
naprawdę wielowarstwowe. Powiedzmy, że chcemy zainwestować w
Indiach przez polski lub zagraniczny fundusz inwestycyjny. Jego
jednostki będą denominowane w dolarach lub euro – to są domyślne
waluty świata finansów. Ale aktywa pod zarządzaniem będą
denominowane w indyjskich rupiach. A my będziemy przyglądać się
wynikom w polskich złotych.
Czyli na ostateczny
wynik wpływać będzie kurs rupii do dolara/euro oraz kurs
dolara/euro do złotówki. O tym, jakie mogą być konsekwencje różnych ruchów na walutach pisałem obszernie we wcześniejszym artykule.
Zresztą nie trzeba
daleko sięgać. Od połowy 2013 roku mamy ciekawą sytuację na
tureckiej giełdzie. Indeks 100 największych tureckich spółek
osunął się już o ok. 30% od szczytów z maja ubiegłego roku, a
fundusze akcji tureckich denominowane w euro czy złotówkach
straciły 50% i więcej. Dlaczego? Ponieważ spadkowi cen akcji
towarzyszy gwałtowne osłabienie się tureckiej liry. Nie dosyć, że
akcje są tańsze w lokalnej walucie, to na dodatek sama waluta jest
mniej warta w przeliczeniu na euro, dolara czy złotówki.
W tym momencie nie mogę
sobie odmówić spojrzenia na wyniki funduszu inwestycyjnego Union
Investment UniAkcje: Turcja, który startował – uwaga, uwaga – w
maju 2013 roku i stracił od tego czasu blisko 50% wartości.
Jak dziś pamiętam
kampanię reklamową tego funduszu w Trójce (której przytomnie nie
uległem - zadziałał mój coraz skuteczniejszy filtr) oraz ogólny zachwyt nad możliwościami zarabiania w
Turcji. Po raz kolejny potwierdziło się jednak, że jeśli wszyscy
są zainteresowani łatwym zarobkiem na jakimś rynku, prawdopodobnie
czeka ich niemiła niespodzianka.
Nawiasem mówiąc –
po obecnych cenach fundusze akcji tureckich zaczynają wyglądać
coraz atrakcyjniej dla długoterminowego inwestora gotowego na sporą
zmienność, szczególnie jeśli ich zakup jest rozłożony w czasie.
2. dostęp do
informacji i ich interpretacja
Pół biedy, jeśli
operujemy językami obcymi, szczególnie angielskim, i jesteśmy w
stanie korzystać z wiarygodnych źródeł informacji o kondycji i
perspektywach globalnej gospodarki, gospodarek narodowych, branż czy
konkretnych spółek. Ale nawet wtedy nasza wiedza może być
niekompletna w stosunku do lokalnych inwestorów.
Widać to po aktywności
zagranicznych inwestorów w Polsce. Najchętniej kupują duże,
płynne spółki z WIG20 i reagują na kluczowe dane
makroekonomiczne. Indeks MSCI Poland, który służy za podstawę
wielu zagranicznych funduszy inwestujących w polskie akcje, składa
się z wyłącznie 42 komponentów (ok. 10% wszystkich dostępnych).
Głębiej zagraniczni inwestorzy nie zapuszczają się zbyt często,
nie tylko ze względu na małą płynność, ale też trudności z
oceną informacji o spółkach.
Druga sprawa to
zdolność do interpretowania informacji. Umówmy się, że nie jest
to mocna strona niedoświadczonego inwestora indywidualnego,
jakkolwiek nie chciałby się do tego przyznać. Schemat zachowań
często wygląda tak – kupujemy na fali entuzjazmu po dużych
wzrostach, być może pojawiają się nawet nowe fundusze inwestujące
w tym regionie (jak w Turcji), a potem porzucamy inwestycję w
rozczarowaniu po pierwszych głębszych spadkach.
Żeby zarobić, trzeba
wyprzedzić wydarzenia – kupić, wtedy gdy wszyscy boją się
ryzyka i ceny są niskie, a sprzedać wtedy, gdy temat staje się
modny i ceny są o wiele wyższe. Do analizy służyć mogą dane
makroekonomiczne, wskaźniki wyprzedzające czy wskaźniki
sentymentu, ale i tak każda decyzja wymaga samodzielnego myślenia i
interpretacji danych.
3. ryzyko polityczne i
pokrewne
Być może na co dzień
nie zdajemy sobie z tego specjalnie sprawy, ale ludzie i firmy
działają zagranicą w innych systemach politycznych, prawnych i
kulturowych. Wbrew pozorom te miękkie aspekty gospodarki mają
olbrzymie znaczenie dla inwestorów, ponieważ przekładają się na
takie sprawy jak poziom korupcji, poziom ingerencji państwa w
gospodarkę, wolności obywatelskie czy gotowość do wywiązywania
się ze zobowiązań wobec akcjonariuszy czy obligatariuszy.
Osoby, które
inwestowały w 2012 i 2013 w Turcji, mogły być poważnie zdziwione
zamieszkami społecznymi w tym kraju, skandalami korupcyjnymi czy
ujawnieniem się nadmiernego deficytu na rachunku bieżącym. Podobne
kłopoty przechodzą w tej chwili Brazylia, Indie i Rosja.
Zresztą kraje
rozwinięte też nie są bez grzechu. Trudno być zadowolonym z
poziomu zadłużenia krajów Europy Zachodniej czy ultra luźnej
polityki pieniężnej Stanów Zjednoczonych i Japonii.
Przecież jeszcze pięć
lat temu cały świat przyglądał się, jak system finansowy USA
stał na krawędzi rozpadu, a trzy lata temu Grecja ogłaszała
techniczną niewypłacalność. Przez poprzednie dwie dekady Japonia
była pogrążona w stagnacji. Te i inne ryzyka nie zniknęły.
4. Koszty i bariery
wejścia
Z praktycznego punktu
widzenia problemem dla indywidualnych inwestorów są również
koszty inwestowania zagranicą. Polskie i zagraniczne fundusze
inwestycyjne pozwalają na lokowanie niewielkich kwot, ale obciążają
właścicieli jednostek wysokimi opłatami za zarządzanie, a w niektórych przypadkach również opłatami dystrybucyjnymi.
Standardem w ofercie
polskich towarzystw są tzw. fundusze funduszy, czyli polskie
fundusze, które inwestują nie bezpośrednio w akcje czy obligacje,
ale w jednostki zagranicznych funduszy. Czy to źle? Jeśli chodzi o
koszty, to fatalnie. Dlaczego? Ponieważ opłaty za zarządzanie się
dublują i nasz majątek rośnie dużo, dużo wolniej.
Interesującym
rozwiązaniem, jeśli chodzi o koszty, są fundusze ETF rynków zagranicznych. Problem polega na tym, że na polskiej giełdzie ich
prawie nie ma w obrocie, a jeśli posiadamy rachunek z dostępem do
zagranicznych rynków (np. w DM BOŚ, DIF Broker czy Saxo Banku),
gdzie wybór i płynność tego typu funduszy jest niebywała,
minimalna prowizja za transakcję wynosi ok. 10-12 euro.
Nie wyklucza to zakupu
za 100 czy 200 euro, ale wtedy koszty transakcji na kupnie i
sprzedaży mogą sięgnąć nawet 20%. Nie warto strzelać sobie w
ten sposób w kolano. Na zagranicznych rynkach opłaca się lokować
w pojedynczej transakcji większe kwoty, a kilka tysięcy euro to
spora bariera wejścia dla zwykłego śmiertelnika.
Tutaj cały artykuł o inwestowaniu zagranicą z Polski.
Tutaj cały artykuł o inwestowaniu zagranicą z Polski.
Czy warto zastosować
dywersyfikację geograficzną portfela?
Jestem zdecydowanie na
tak, ale przy zachowaniu ostrożności oraz zrozumieniu, co chcemy w
ten sposób osiągnąć.
Jeśli zależy nam na
prostej i taniej dywersyfikacji, najlepiej celować w fundusz ETF
lokujący środki w akcje na całym świecie. Warto jednak pamiętać,
że ok. 50% aktywów będą stanowić w nim akcje amerykańskich
spółek. Być może najkorzystniej rozpoczynać taką inwestycję i
dokupować jednostki w momentach mniejszego i większego pesymizmu,
kiedy ich ceny są niższe.
Inny pomysł to
postawienie na fundusze spółek dywidendowych z różnych rejonów świata. To zazwyczaj stabilne przedsiębiorstwa o strategicznym
znaczeniu dla gospodarek narodowych (jak PKO BP czy KGHM w Polsce) i
światowej (np. Microsoft, Procter&Gamble, Coca-Cola), które
generują regularny dochód dla akcjonariuszy. Fundusze ETF zazwyczaj
wypłacają dywidendy (i są tańsze w utrzymaniu), fundusze inwestycyjne zazwyczaj je reinwestują (i są droższe w utrzymaniu).
Jeśli zależy nam na
wykorzystywaniu możliwości, a nie tylko zabezpieczaniu tyłów,
najlepiej lokować pieniądze tam, gdzie spodziewamy się
ponadprzeciętnych zwrotów. Do tego będzie potrzebna strategia (np.
oparta o zachowania kontrariańskie czy korzystanie z momentum), a
przynajmniej jakieś przekonania co do potencjału różnych
gospodarek i rejonów świata.
Wtedy do naszej
dyspozycji są polskie i zagraniczne fundusze inwestycyjne (wiele
dostępnych bez opłat dystrybucyjnych na platformie mBanku, BGŻ Optima oraz BossaFund) oraz fundusze ETF na rachunkach inwestycyjnych
z dostępem do rynków zagranicznych.
Tutaj więcej artykułów
o funduszach inwestycyjnych, funduszach ETF oraz inwestowaniu długoterminowym.
Warto również przejrzeć inne narzędzia wspomagające oszczędzanie i inwestowanie.
Zapraszam do zapisywania się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A co Ty sądzisz?