piątek, 24 stycznia 2014

Za i przeciw geograficznej dywersyfikacji portfela inwestycyjnego

Jaka jest waga spółek notowanych w Warszawie w globalnym indeksie grupującym wszystkie akcje firm z całego świata w publicznym obrocie? Jeśli chodzi o udział procentowy, polskie walory stanowią od 0,15% do 0,20% w zależności od przyjętej metodologii.

Dla przykładu w indeksie FTSE Global All Cap, który śledzi zachowanie 7400 firm z rynków rozwiniętych oraz rozwijających się oraz jest podstawą kilku funduszy indeksowych i ETF, polskie akcje stanowią 0,16% wszystkich aktywów. W indeksie Vanguard Total World Stock, w który również da się inwestować przez fundusze, jest bardzo podobnie. Z wynikiem 0,2% jesteśmy na poziomie takich państw jak Turcja, Izrael, Chile czy Tajlandia.

Być może lepiej wyglądamy, jeśli chodzi o produkt krajowy brutto? Jaka jest waga polskiego PKB w światowym PKB? W 2012 roku było to niecałe 0,7%, jakiejkolwiek miary byśmy nie zastosowali. To lepszy wynik niż to, co sugerują globalne indeksy rynków akcji, ale wciąż raczej marginalny.

Skoro polska giełda i polska gospodarka są takie nieznaczące w skali świata, dlaczego niewiele mniej niż 100% naszych krótko i długoterminowych aktywów finansowych opieramy właśnie na nich? Jakie są za i przeciw większej geograficznej dywersyfikacji portfela inwestycyjnego?

Najlepiej gra się na własnym boisku

dywersyfikacja geograficzna inwestycji
Można się pocieszać tym, że preferowanie rodzimych aktywów finansowych jest powszechnym zjawiskiem na całym świecie. Doczekało się nawet fachowego terminu – badacze rynku nazywają takie zachowanie home bias.

Na początku lat 90-tych amerykańscy inwestorzy mieli ponad 90% środków ulokowanych w amerykańskie papiery udziałowe, mimo że stanowiły one niecałe 50% globalnego rynku. Co ciekawe, zjawisko przejawia się nie tylko w faworyzowaniu aktywów z własnego kraju, ale też z regionu czy miasta. Krótko mówiąc – mamy tendencję do wybierania tego, co jest nam bliskie.

Jak może to wyglądać w przypadku portfela inwestycyjnego przeciętnego Jabłońskiego? Po pierwsze – jego wszystkie aktywa są denominowane w złotówkach.

Po drugie – krótkoterminowe aktywa, np. lokaty czy rachunek oszczędnościowy, utrzymuje w swoim podstawowym banku, powiedzmy PKO BP, Pekao, BZWBK lub mBanku, który niekoniecznie jest liderem, jeśli chodzi o oprocentowanie depozytów, ale jest za to dobrze znany.

Po trzecie – za jego przyszłą emeryturę z powszechnego systemu odpowiadają polski budżet (ZUS) oraz polskie państwo i firmy za pośrednictwem rynku kapitałowego (OFE). Po czwarte – jeśli wystawia swoje pieniądze na ryzyko w funduszach, najpopularniejszymi rozwiązaniami są polskie fundusze pieniężne, obligacji, akcji i mieszane.

Po piąte – jeśli posiada akcje lub obligacje notowane na GPW, zachodzi duże podejrzenie, że – jeśli nie jest aktywnym inwestorem – są to akcje pracownicze firmy, w której jest zatrudniony (np. KGHM, Enea, Energa, JSW) lub obligacje/akcje firmy czy branży, którą dobrze zna (np. informatyk może mieć skłonność do celowania w branżę informatyczną, itp.).

W ostatecznym rozrachunku jego aktywa są prawdopodobnie nie tylko skoncentrowane w Polsce (reprezentującej ok. 0,2-0,7% globalnej gospodarki), ale też w branżach i firmach, które są mu najbliższe geograficznie i zawodowo.

Po co dywersyfikacja geograficzna?

Nie jest to optymalne zachowanie z punktu widzenia dywersyfikacji ryzyka. Wyobraźmy sobie, że dominująca w naszym regionie firma, w której pracujemy i mamy jej papiery wartościowe, przechodzi trudny okres. Spada wartość jej akcji, dywidendy są znacznie mniejsze niż w przeszłości lub są na jakiś czas zawieszone. Na dodatek musi zwolnić część pracowników i w tej grupie jesteśmy niestety również my.

Efekt to utrata głównego źródła dochodu (praca), dodatkowego źródła dochodu (dywidenda) oraz znaczne uszczuplenie wartości naszego kapitału w spółce (spadek cen akcji).

Podobnie można myśleć o koncentracji ryzyka w polskich aktywach. Jeśli w polskiej gospodarce dzieje się źle, mamy do czynienia z błyskawicznym splotem negatywnych wydarzeń. Ludzie tracą pracę lub zarabiają mniej, ceny akcji polskich spółek i wartość wypłacanych dywidend pikują, złotówka osłabia się w stosunku do takich walut jak euro czy dolar. Krótko mówiąc: nasze dochody oraz kapitał się kurczą.

W tym toku rozumowania prawdopodobieństwo, że jedna firma, jedna branża, jedno miasto czy jeden region będą przeżywać głębokie kłopoty jest większe niż prawdopodobieństwo, że cała polska gospodarska będzie przeżywać głębokie kłopoty.

Z kolei prawdopodobieństwo, że polska gospodarka i państwo będą przeżywać głębokie kłopoty jest większe niż prawdopodobieństwo, że cała światowa gospodarka będzie przechodzić głębokie kłopoty.

Tylko jeśli kryzys ma wymiar globalny, jak w latach 2008-2009, przed zagrożeniami właściwie nie ma dokąd uciec.

Wszystko to brzmi bardzo defensywnie i rzeczywiście dywersyfikacja to sposób na rozproszenie lokalnych zagrożeń. Ale w podobny sposób można myśleć o szansach i potencjale większego wzrostu wartości naszych aktywów.

Czy te 0,7% globalnego PKB lub 0,2% kapitalizacji wszystkich spółek publicznych w obrocie giełdowym, które reprezentuje Polska, to najlepsze, co może zaoferować nam świat? Czy jesteśmy liderem innowacyjności, produktywności lub przedsiębiorczości?

Jesteśmy średniej wielkości krajem rozwijającym się o sporym potencjale i aspiracjach, ale też wielu ograniczeniach, których nie udaje nam się przekroczyć od lat i nic nie wskazuje, żeby miało się to szybko zmienić.

Dlatego wyjście poza Polskę ze swoim kapitałem nie rozpatrywałbym tylko w kategoriach ruchu defensywnego (w sensie uprzedzania czy rozpraszania wpływu lokalnych kryzysów na nasze inwestycje). To również możliwość osiągnięcia ekspozycji na inne rynki na świecie, całe branże czy trendy w globalnej gospodarce.

Ryzyko dywersyfikacji geograficznej

Wszystko to brzmi naprawdę przekonująco w teorii, ale nie mam wątpliwości, że wdrożenie globalnej alokacji aktywów jest w praktyce co najmniej tak samo trudne, jak samodzielne dobieranie spółek giełdowych do portfela czy wybór między różnymi typami i dostawcami funduszy inwestycyjnych. Przyjrzyjmy się kilku możliwym komplikacjom:

1. ryzyko kursowe

Złotówka może się osłabić w stosunku do innych walut, ale równie dobrze może się umocnić. Kursy walut są w ciągłym ruchu i nie ma żadnej gwarancji, że nasze zagraniczne inwestycje będą za miesiąc, rok czy dekadę wyceniane po korzystnym dla nas przeliczniku. A przecież na co dzień wydajemy w złotówkach i chcielibyśmy, żeby wartość aktywów w złotówkach rosła.

Komplikacje mogą być naprawdę wielowarstwowe. Powiedzmy, że chcemy zainwestować w Indiach przez polski lub zagraniczny fundusz inwestycyjny. Jego jednostki będą denominowane w dolarach lub euro – to są domyślne waluty świata finansów. Ale aktywa pod zarządzaniem będą denominowane w indyjskich rupiach. A my będziemy przyglądać się wynikom w polskich złotych.

Czyli na ostateczny wynik wpływać będzie kurs rupii do dolara/euro oraz kurs dolara/euro do złotówki. O tym, jakie mogą być konsekwencje różnych ruchów na walutach pisałem obszernie we wcześniejszym artykule.

Zresztą nie trzeba daleko sięgać. Od połowy 2013 roku mamy ciekawą sytuację na tureckiej giełdzie. Indeks 100 największych tureckich spółek osunął się już o ok. 30% od szczytów z maja ubiegłego roku, a fundusze akcji tureckich denominowane w euro czy złotówkach straciły 50% i więcej. Dlaczego? Ponieważ spadkowi cen akcji towarzyszy gwałtowne osłabienie się tureckiej liry. Nie dosyć, że akcje są tańsze w lokalnej walucie, to na dodatek sama waluta jest mniej warta w przeliczeniu na euro, dolara czy złotówki.


W tym momencie nie mogę sobie odmówić spojrzenia na wyniki funduszu inwestycyjnego Union Investment UniAkcje: Turcja, który startował – uwaga, uwaga – w maju 2013 roku i stracił od tego czasu blisko 50% wartości.


Jak dziś pamiętam kampanię reklamową tego funduszu w Trójce (której przytomnie nie uległem - zadziałał mój coraz skuteczniejszy filtr) oraz ogólny zachwyt nad możliwościami zarabiania w Turcji. Po raz kolejny potwierdziło się jednak, że jeśli wszyscy są zainteresowani łatwym zarobkiem na jakimś rynku, prawdopodobnie czeka ich niemiła niespodzianka.

Nawiasem mówiąc – po obecnych cenach fundusze akcji tureckich zaczynają wyglądać coraz atrakcyjniej dla długoterminowego inwestora gotowego na sporą zmienność, szczególnie jeśli ich zakup jest rozłożony w czasie.

2. dostęp do informacji i ich interpretacja

Pół biedy, jeśli operujemy językami obcymi, szczególnie angielskim, i jesteśmy w stanie korzystać z wiarygodnych źródeł informacji o kondycji i perspektywach globalnej gospodarki, gospodarek narodowych, branż czy konkretnych spółek. Ale nawet wtedy nasza wiedza może być niekompletna w stosunku do lokalnych inwestorów.

Widać to po aktywności zagranicznych inwestorów w Polsce. Najchętniej kupują duże, płynne spółki z WIG20 i reagują na kluczowe dane makroekonomiczne. Indeks MSCI Poland, który służy za podstawę wielu zagranicznych funduszy inwestujących w polskie akcje, składa się z wyłącznie 42 komponentów (ok. 10% wszystkich dostępnych). Głębiej zagraniczni inwestorzy nie zapuszczają się zbyt często, nie tylko ze względu na małą płynność, ale też trudności z oceną informacji o spółkach.

Druga sprawa to zdolność do interpretowania informacji. Umówmy się, że nie jest to mocna strona niedoświadczonego inwestora indywidualnego, jakkolwiek nie chciałby się do tego przyznać. Schemat zachowań często wygląda tak – kupujemy na fali entuzjazmu po dużych wzrostach, być może pojawiają się nawet nowe fundusze inwestujące w tym regionie (jak w Turcji), a potem porzucamy inwestycję w rozczarowaniu po pierwszych głębszych spadkach.

Żeby zarobić, trzeba wyprzedzić wydarzenia – kupić, wtedy gdy wszyscy boją się ryzyka i ceny są niskie, a sprzedać wtedy, gdy temat staje się modny i ceny są o wiele wyższe. Do analizy służyć mogą dane makroekonomiczne, wskaźniki wyprzedzające czy wskaźniki sentymentu, ale i tak każda decyzja wymaga samodzielnego myślenia i interpretacji danych.

3. ryzyko polityczne i pokrewne

Być może na co dzień nie zdajemy sobie z tego specjalnie sprawy, ale ludzie i firmy działają zagranicą w innych systemach politycznych, prawnych i kulturowych. Wbrew pozorom te miękkie aspekty gospodarki mają olbrzymie znaczenie dla inwestorów, ponieważ przekładają się na takie sprawy jak poziom korupcji, poziom ingerencji państwa w gospodarkę, wolności obywatelskie czy gotowość do wywiązywania się ze zobowiązań wobec akcjonariuszy czy obligatariuszy.

Osoby, które inwestowały w 2012 i 2013 w Turcji, mogły być poważnie zdziwione zamieszkami społecznymi w tym kraju, skandalami korupcyjnymi czy ujawnieniem się nadmiernego deficytu na rachunku bieżącym. Podobne kłopoty przechodzą w tej chwili Brazylia, Indie i Rosja.

Zresztą kraje rozwinięte też nie są bez grzechu. Trudno być zadowolonym z poziomu zadłużenia krajów Europy Zachodniej czy ultra luźnej polityki pieniężnej Stanów Zjednoczonych i Japonii.

Przecież jeszcze pięć lat temu cały świat przyglądał się, jak system finansowy USA stał na krawędzi rozpadu, a trzy lata temu Grecja ogłaszała techniczną niewypłacalność. Przez poprzednie dwie dekady Japonia była pogrążona w stagnacji. Te i inne ryzyka nie zniknęły.

4. Koszty i bariery wejścia

Z praktycznego punktu widzenia problemem dla indywidualnych inwestorów są również koszty inwestowania zagranicą. Polskie i zagraniczne fundusze inwestycyjne pozwalają na lokowanie niewielkich kwot, ale obciążają właścicieli jednostek wysokimi opłatami za zarządzanie, a w niektórych przypadkach również opłatami dystrybucyjnymi.

Standardem w ofercie polskich towarzystw są tzw. fundusze funduszy, czyli polskie fundusze, które inwestują nie bezpośrednio w akcje czy obligacje, ale w jednostki zagranicznych funduszy. Czy to źle? Jeśli chodzi o koszty, to fatalnie. Dlaczego? Ponieważ opłaty za zarządzanie się dublują i nasz majątek rośnie dużo, dużo wolniej.

Interesującym rozwiązaniem, jeśli chodzi o koszty, są fundusze ETF rynków zagranicznych. Problem polega na tym, że na polskiej giełdzie ich prawie nie ma w obrocie, a jeśli posiadamy rachunek z dostępem do zagranicznych rynków (np. w DM BOŚ, DIF Broker czy Saxo Banku), gdzie wybór i płynność tego typu funduszy jest niebywała, minimalna prowizja za transakcję wynosi ok. 10-12 euro.

Nie wyklucza to zakupu za 100 czy 200 euro, ale wtedy koszty transakcji na kupnie i sprzedaży mogą sięgnąć nawet 20%. Nie warto strzelać sobie w ten sposób w kolano. Na zagranicznych rynkach opłaca się lokować w pojedynczej transakcji większe kwoty, a kilka tysięcy euro to spora bariera wejścia dla zwykłego śmiertelnika.

Tutaj cały artykuł o inwestowaniu zagranicą z Polski.

Czy warto zastosować dywersyfikację geograficzną portfela?

Jestem zdecydowanie na tak, ale przy zachowaniu ostrożności oraz zrozumieniu, co chcemy w ten sposób osiągnąć.

Jeśli zależy nam na prostej i taniej dywersyfikacji, najlepiej celować w fundusz ETF lokujący środki w akcje na całym świecie. Warto jednak pamiętać, że ok. 50% aktywów będą stanowić w nim akcje amerykańskich spółek. Być może najkorzystniej rozpoczynać taką inwestycję i dokupować jednostki w momentach mniejszego i większego pesymizmu, kiedy ich ceny są niższe.

Inny pomysł to postawienie na fundusze spółek dywidendowych z różnych rejonów świata. To zazwyczaj stabilne przedsiębiorstwa o strategicznym znaczeniu dla gospodarek narodowych (jak PKO BP czy KGHM w Polsce) i światowej (np. Microsoft, Procter&Gamble, Coca-Cola), które generują regularny dochód dla akcjonariuszy. Fundusze ETF zazwyczaj wypłacają dywidendy (i są tańsze w utrzymaniu), fundusze inwestycyjne zazwyczaj je reinwestują (i są droższe w utrzymaniu).

Jeśli zależy nam na wykorzystywaniu możliwości, a nie tylko zabezpieczaniu tyłów, najlepiej lokować pieniądze tam, gdzie spodziewamy się ponadprzeciętnych zwrotów. Do tego będzie potrzebna strategia (np. oparta o zachowania kontrariańskie czy korzystanie z momentum), a przynajmniej jakieś przekonania co do potencjału różnych gospodarek i rejonów świata.

Wtedy do naszej dyspozycji są polskie i zagraniczne fundusze inwestycyjne (wiele dostępnych bez opłat dystrybucyjnych na platformie mBanku, BGŻ Optima oraz BossaFund) oraz fundusze ETF na rachunkach inwestycyjnych z dostępem do rynków zagranicznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A co Ty sądzisz?