Nie da się nie
popełniać błędów, jeśli aktywnie zarządzamy swoimi
oszczędnościami i inwestycjami. Im bardziej skomplikowane stają
się nasze finanse, tym trudniej kontrolować ich całokształt i
unikać wpadek. Ale tak naprawdę błędy wydarzają się po to, żeby
się na nich uczyć.
Osobiście mijający
rok zaliczam do bardzo udanych pod względem finansów osobistych. W
jego trakcie wyjątkowo dużo się nauczyłem i wykonałem kilka
całkiem trafnych operacji. Za pomocą funduszy inwestycyjnych
uczestniczyłem w większej części wzrostów na małych i średnich
spółkach, które były jedną z topowych klas aktywów w 2013. Do
niedawna w moim portfelu nie było żadnych aktywów związanych z
rynkiem złota, który okazał się z kolei klapą roku.
Ale zaliczyłem też
spore wpadki i to im chciałbym się szczególnie przyjrzeć. Jakie
błędy inwestycyjne popełniłem w 2013r. i jakie płyną z nich
wnioski na przyszłość?
1. Obligacje
korporacyjne Gant
W 2013 zmaterializowało
się ryzyko niewypłacalności firmy deweloperskiej Gant z Wrocławia,
której obligacje posiadam od sierpnia 2012 roku w ilości dającej
policzyć się na palcach jednej ręki. Spółka wypłaciła dwa razy odsetki kwartalne od tej emisji, po czym pod koniec drugiego kwartału 2013 zaczęły się jej kłopoty z płynnością.
Od tego czasu Gant nie
reguluje należności wobec obligatariuszy. Trwa postępowanie
sądowe, które ma doprowadzić do upadłości układowej lub
likwidacyjnej tej firmy.
Obligacje tej emisji
można dzisiaj sprzedać za ok. 20% nomiału, czyli 200zł za sztukę,
ale rynek jest bardzo płytki, więc ze znalezieniem kupca mogą być
kłopoty nawet przy tak niewygórowanej cenie. Inwestorzy nie wierzą
w powrót wrocławskiego dewelopera do formy i spłatę długów w
przypadku upadłości układowej ani w uczciwą windykację
należności ze sporego majątku Ganta w przypadku upadłości
likwidacyjnej.
Dlaczego popełniłem
ten błąd?
Po pierwsze –
nonszalancja. Emisja przypadła na okres, kiedy kończyła się część
moich lokat bankowych i byłem otwarty na alternatywne propozycje.
Lekcja z tej przygody jest następująca: nie warto inwestować w coś
tylko dlatego, że akurat mamy wolne środki. To jest właśnie
przejaw nonszalancji. Warto inwestować tylko wtedy, kiedy mamy
dobrze uzasadnione przekonanie co do jakości i celowości jakiegoś
posunięcia. Jeśli swędzą nas ręce i koniecznie chcemy gdzieś
ulokować gotówkę, po prostu trzymajmy ją na rachunku oszczędnościowym z pełnym dostępem do pieniędzy (np. BGŻOptima) lub w funduszu pieniężnym z prawdziwego zdarzenia.
Po drugie – myślenie
stereotypami. Mój tok rozumowania nie był specjalnie zaawansowany –
uważałem z jakiegoś powodu obligacje korporacyjne za względnie bezpieczne narzędzie, do pewnego stopnia pokrewne obligacjom skarbowym. W odniesieniu do całej klasy aktywów jest to w zasadzie
prawda, ale ja nie inwestowałem w większy portfel obligacji
korporacyjnych odzwierciedlający zachowanie całej klasy aktywów,
tylko konkretną emisję.
Lekcja z tego płynie
następująca: jeśli inwestujesz w konkretny papier wartościowy,
musisz odrobić zadanie domowe. Sprawdzić, w jakiej kondycji jest
firma, czy jest już zadłużona, jakie są głosy krytyczne na jej
temat, dlaczego warto pożyczać jej pieniądze na wiele miesięcy,
itp. Jeśli nie potrafisz tego zrobić, unikaj pojedynczych papierów
wartościowych jak ognia – tym, czego potrzebujesz do szczęścia,
są fundusze inwestycyjne lub profesjonalnie dobrany, zróżnicowany
portfel aktywów finansowych.
Po trzecie –
skupienie się wyłącznie na oprocentowaniu i zestawienie go z
depozytami bankowymi. Na rynku można było wtedy dostać lokaty na
12-18 miesięcy oprocentowane na ok. 6% w skali roku, a Gant oferował
11% w skali roku przez dwa i pół roku.
Tyle że w banku mamy
gwarancję kapitału i odsetek ze strony państwowej instytucji
(Bankowy Fundusz Gwarancyjny), co sprawia, że ryzyko inwestycyjne
praktycznie nie istnieje. Pożyczając firmie pieniądze w formie
obligacji korporacyjnych nie mamy takiej gwarancji. Istnieje
zagrożenie utraty nawet 100% ulokowanych w ten sposób środków, o
czym na własnej skórze przekonało się bardzo duże grono
inwestorów na rynku Catalyst. Przypadek Ganta nie jest niestety
odosobniony.
Płynie z tego
następująca nauka – jako inwestor nie patrz tylko w górę na
potencjał zysków w optymistycznym scenariuszu (upside), ale też w
dół na potencjał strat w pesymistycznym scenariuszu (downside).
Inwestycja, w której upside jest zaledwie o kilka procent wyższy
niż na lokacie, a downside wynosi 100% to bardzo, ale to bardzo zła
inwestycja!
Pisałem o tym więcej
w recenzji książki „Antykruchość” Nicholasa Nassima Taleba.
Po czwarte – syndrom
najnowszej błyskotki. W tamtym okresie byłem w fazie intensywnego
penetrowania możliwości inwestycyjnych. Od kilku miesięcy
prowadziłem tę stronę i chciałem się jak najszybciej jak
najwięcej nauczyć o finansach. Poszukiwałem również alternatyw
wobec nudnawych depozytów bankowych. Intensywnie promowane obligacje
korporacyjne Ganta dobrze trafiły wtedy w moje oczekiwania, a niski
poziom wiedzy nie pozwolił mi wychwycić sygnałów ostrzegawczych,
które inni wychwycili (np. tutaj i komentarze tutaj).
Nauka z tego płynie
następująca – każda inwestycja to tylko i wyłącznie trzy
rzeczy: możliwa do osiągnięcia stopa zwrotu, ryzyko oraz koszty.
Cała reszta to marketing, kolorowanie rzeczywistości, ubieranie
tych samych rzeczy w nowe nazwy, itp.
W zdaniu sobie sprawy z
ograniczeń rynków i całej branży finansowej nikt nie pomógł mi
bardziej niż Richard Ferri – jedną z jego książek jakiś czas temu recenzowałem.
2. Akcje firmy Barlinek
Akcje firmy Barlinek,
producenta podłóg drewnianych, dały w tym roku zarobić nawet 50%.
Tyle że ja kupowałem
je jeszcze w 2010, kiedy ich cena wydawała mi się okazyjna po
dramatycznych spadkach. Od razu mówię, że w tamtym okresie
inwestowałem na chybił trafił – nie miałem żadnego warsztatu,
żeby oceniać i selekcjonować spółki giełdowe. Po prostu
chciałem spróbować swoich sił na giełdzie i byłem przekonany,
że warto kupować mocno przecenione spółki w tarapatach,
szczególnie jeśli znałem te marki. W ten sposób przejechałem się też na Euromarku.
Tak czy siak, spadki rzędu 80% pomiędzy między 2007 a 2010 nie przeszkodziły, żeby tacy inwestorzy jak jak, kupujący udziały w Barlinku za ok. 3,5-4 złote za akcję, również stracili 80% i więcej pomiędzy 2010 a 2012, gdy handlowano nimi nawet po jakieś 75 groszy.
Od marca 2013 roku kurs
spółki zaczął konsekwentnie rosnąć i dochodził w porywach
nawet do 1,4zł – sytuacja w firmie się ustabilizowała i można
było liczyć na odbudowę wartości dla akcjonariuszy. W
październiku główny udziałowiec Michał Sołowow ogłosił jednak
wezwanie na akcje Barlinka i plany zdjęcia go całkiem z giełdy.
Sprzedałem swoje akcje za 1,29zł i odnotowałem ok. tysiąca
złotych straty od początku inwestycji w 2010r.
Wszystkie moje inwestycje z tamtego okresu – i te zakończone sukcesem, i te zakończone porażką – należą do kategorii, którą nazwałbym inwestowaniem opartym o nadzieję (po angielsku znalazłaby się bardziej elegancka nazwa – hope investing). Kupić jakieś akcje, a potem mieć nadzieję, że ich wartość wzrośnie. To naiwne i powierzchowne podejście do giełdy papierów wartościowych, którym rządzi tak naprawdę tylko i wyłącznie przypadek.
Lekcja płynie z tego
następująca – jakkolwiek nie chciałbym tego otwarcie przyznać,
jestem kompletnie nieprzygotowany, żeby dokonywać transakcji na
konkretnych papierach wartościowych. Nie mam narzędzi i warsztatu
do analizowania informacji ze spółek giełdowych oraz oceniania
jakości tych biznesów.
Dopóki nie nadrobię
tych zaległości, nie zainwestuję ani złotówki w udziały w
pojedynczej spółce giełdowej. Ekspozycję na akcje jako klasę
aktywów będę uzyskiwał do tego czasu wyłącznie przez fundusze indeksowe, fundusze ETF oraz fundusze parasolowe.
3. Błędy
rozkojarzenia, niedopatrzenia, niedokładności, nadmiernej
aktywności
Cała reszta moich
inwestycji w 2013 roku, również te rozpoczęte wcześniej,
przyniosły dodatnią stopę zwrotu, ale mam do swojego zachowania
kilka drobnych zastrzeżeń.
Po pierwsze – podczas
operacji konwersji w funduszach parasolowych oraz na polisie inwestycyjnej zdarzało mi się niechcący mylić subfundusze. Nigdy
nie skutkowało to żadnymi wielkimi konsekwencjami i szybko
naprawiałem błąd, ale takie roztrzepanie jest niedopuszczalne.
Jeśli robię jakąś operację na własnych pieniądzach, nie
powinno być wtedy miejsca na tego typu niedopatrzenia.
Po drugie – zbyt
lekkomyślnie przeprowadziłem też przeniesienie IKE do funduszu inwestycyjnego. Niedokładnie wypełnione dokumenty opóźniły cały
proces o co najmniej trzy tygodnie. Ostatecznie zamiast na początku
maja, środki znalazły się w towarzystwie funduszy pod koniec maja,
a ja straciłem jakieś 3-5% stopy zwrotu, którą mój portfel mógł
w tym dobrym okresie zarobić.
Potem źle
zinterpretowałem warunki prowadzenia IKE w tym towarzystwie, w
szczególności pojęcia „alokacja środków” i „realokacja
środków”. To pierwsze dotyczy podziały nowych wpłat między
subfundusze, to drugie podziału obecnych środków między
subfundusze. Mogę wykonać 8 zmian alokacji w roku, ale tylko 4
realokacje. O precyzyjnym znaczeniu tych pojęć dowiedziałem się
pod koniec listopada, kiedy chciałem zrealizować część zysku na
funduszu akcji – niestety wystrzelałem się wcześniej z
realokacji (które pomyliłem z alokacjami) i skończyło mi się
pole manewru.
Lekcja dla mnie - w
przypadku jakichkolwiek wątpliwości związanych z operacjami na
finansach, dzwonić i pytać do upadłego. Warto również zawczasu
zastanowić się, jakie mogą wystąpić problemy i starać się ich
uniknąć.
Po trzecie – wciąż
nie jestem zadowolony z ilości czasu i uwagi, które poświęcam
monitorowaniu swoich inwestycji oraz liczbie zmian w alokacji
aktywów. Jeśli chodzi o to pierwsze, być może potrzebowałem
takiego super intensywnego roku, żeby bardziej oswoić się z
rynkami, przetworzyć dużą liczbę informacji, wyciągnąć
wnioski, itp. Ale moim celem jest dążenie do zdecydowanie mniejszej
aktywności – zarówno jeśli chodzi o śledzenie informacji, jak i
zmiany w alokacji aktywów.
Co do zmian w alokacji
aktywów – w 2013 udało mi się wyeliminować duże kowbojskie
posunięcia typu „wszystko w akcje”, „wszystko w obligacje”
czy „wszystko w ten lub tamten fundusz” i moje inwestycje mają
bardzo jasny kierunek, którego raczej radykalnie nie zmieniam.
Swoje ADHD rozładowuję
poprzez częstsze transakcje korygujące o małej wartości (np.,
konwersje subfunduszy wewnątrz parasola po 100-200zł). Mają one
charakter kontrariański, czyli w okresach euforycznych wzrostów
realizuję zyski, a w okresach pesymizmu powoli dokupuję jakieś
aktywa. Mam dobre doświadczenia z tym podejściem, ale uważam, że
jestem wciąż zbyt aktywny.
4. Czy warto być
wyłącznie dawcą kapitału?
Mój największy błąd
w 2013 i poprzednich latach nie jest związany z żadną konkretną
inwestycją – jest bardzo ogólny. Z jakiegoś powodu dużo łatwiej
jest mi ulokować oszczędności w depozytach bankowych lub na rynku
kapitałowym, niż używać własnego kapitału do bezpośrednich
inwestycji we swoje pomysły i inicjatywy.
To dla mnie domyślny
tryb działania. Wolę kupić jednostki funduszy inwestycyjnych czy
założyć lokatę i być dawcą kapitału dla innych niż wydać
przynajmniej część tych środków na rozwój pomysłów, których
mi nie brakuje i które z powodzeniem realizuję w pracy dla innych.
Mimo że odkąd
skończyłem studia prowadzę działalność gospodarczą, nigdy nie
zatrudniałem innych i nie inwestowałem w inny sposób w swoje
inicjatywy. W ogóle nie myślałem o tego typu wydatkach jako
inwestycjach i optymalnym przeznaczeniu dla części kapitału.
To wielka słabość w
moim myśleniu o finansach, z której mam zamiar się stopniowo
wyleczyć. Problem jest raczej natury psychologicznej, bo na poziomie
racjonalnym nikt nie musi mnie przekonywać, że na rozwinięciu
przedsięwzięć, których jestem właścicielem, można zarobić
więcej i w bardziej kontrolowany sposób niż np. na giełdzie czy w
funduszach.
A przy okazji występuje
tu element tworzenia czegoś nowego, który jest dla mnie zawsze
źródłem wielkiej satysfakcji. O wiele większej niż wyszukiwanie najlepszych rachunków oszczędnościowych, porównywanie funduszy
inwestycyjnych czy analizowanie spółek giełdowych.
Jak mam zamiar
wyeliminować ten błąd w myśleniu o alokacji kapitału?
- wydzielę osobny „fundusz” na finansowanie swoich pomysłów (te pieniądze nigdy nie trafią na rynek kapitałowy tylko będą służyć np. do zakupu narzędzi, opłacania podwykonawców, itp.) i będę z niego regularnie korzystał,
- będę mierzył swoje inwestycje bezpośrednie w taki sam sposób jak inwestycje finansowe, wyciągał wnioski i szedł do przodu,
- poświęcę więcej czasu na zorganizowanie aspektów prawnych i księgowych własnej działalności gospodarczej, żeby móc ją z większym przekonaniem rozwijać oraz wyjść z fazy samozatrudnienia.
Podsumowanie – błędy inwestycyjne 2013
Po doświadczeniach
mijającego roku najważniejsze, o czym powinienem pamiętać to:
- nie inwestować w pojedyncze emisje obligacji korporacyjnych,
- nie inwestować w akcje pojedynczych spółek giełdowych dopóki nie wypracuję warsztatu analitycznego i procesu inwestycyjnego z prawdziwego zdarzenia,
- być znacznie bardziej uważnym i precyzyjnym podczas wykonywania wszelkich zmian dotyczących moich finansów,
- być znacznie mniej aktywnym, jeśli chodzi o obserwację rynków oraz zmiany alokacji aktywów, uwolnić czas i uwagę,
- (super ważne!) wydzielić pulę oszczędności, które mają finansować i zabezpieczać moje inicjatywy, pomysły i przedsięwzięcia, monitorować ich skuteczność.
Zachęcam do zrobienia takiego „rachunku sumienia” w odniesieniu do własnych decyzji finansowych z kończącego się roku.
Tutaj wszystkie
artykuły na temat oszczędzania i inwestowanie, prywatnej emerytury
oraz funduszy inwestycyjnych.
Warto również
przejrzeć różne narzędzia wspierające oszczędzanie i inwestowanie.
Zapraszam do
zapisywanie się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Moim największym błędem w 2013 roku było założenie na początku marca "lokaty z funduszem obligacji". Różne perturbacje na rynku obligacji sprawiły że po 9 miesiącach jestem tylko kilkadziesiąt złotych do przodu.
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz! Na pewno fundusze obligacji skarbowych zaskoczyły w tym roku na niekorzyść - warto zastanowić się, dlaczego zdecydowałeś/zdecydowałaś się na ten produkt. Prawdopodobnie duży wpływ miały dobre historyczne stopy zwrotów z funduszy obligacyjnych - warto na ten aspekt uważać w przyszłości. Jeśli jakieś aktywa od dawna drożeją, coraz większa grupa inwestorów mówi o nich bezkrytycznie i pojawiają się w ofertach instytucji finansowych, trzeba być ostrożnym. Druga sprawa to kwestia przypadkowości tego typu ofert - moim zdaniem zawsze trzeba się zastanawiać, jak konkretny produkt ma się do całości naszego portfela, naszych celów, założeń, itp. Nie mam nic przeciwko funduszom obligacji i w przyszłości na pewno jeszcze zabłysną - problem polega wierzeniu, że pojedyncza inwestycja czy klasa aktywów zapewni nam zyski i spokój. Pozdrawiam, proszę wracać!
UsuńCo do przyczyn: w moim przypadku większy wpływ miało malejące oprocentowanie konta oszczędnościowego (lokata z funduszem dawała 5% na 3 miesiące), a sam fundusz obligacji wydawał mi się również w miarę bezpieczny (od 2009 nie było większych korekt). Co do mojego portfela to fundusze inwestycyjne (łącznie z IKE) stanowią tylko około 15%. Pozdrawiam, życzę wesołych świat BN i udanych inwestycji w Nowym Roku.
OdpowiedzUsuńMyślę, że trochę zbyt surowo się oceniasz. Na błędach trzeba się uczyć, ale też nie da się zawsze wygrywać, no po prostu kiedyś się straci na inwestowaniu i tyle, tak to działa. To przecież legalny hazard. Najważniejsze, żeby zachować spokój i zdrowy rozsądek :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w 2014 roku spełnią się wszystkie Twoje plany, czekam też na posta z podsumowaniem sukcesów ;)
Ha, ha, ha. Dzięki za komentarz! Na przyszły tydzień mam zaplanowany wpis o tym, czego się nauczyłem o finansach w 2013 - być może będzie trochę bardziej pozytywny. Pozdrawiam, prosze wracać!
UsuńByć może? Musi być :)
UsuńPodziwiam spokój w punktowaniu własnych błędów. Brak emocji i umiejętne wyciąganie właściwych wniosków to jednak bardzo ważne zalety inwestorów :-)
UsuńDzięki, proszę wracać!
UsuńBardzo wartościowe nauki - dzięki za artykuł - i bardzo jestem pod wrażeniem że otwarcie piszesz o pomyłkach, które większość z nas popełnia, a mało kto się przyznaje. Dzięki ! Bardzo "mocne" i moim zdaniem bardzo słuszne jest to co mówisz że jak nie masz "warsztatu" (co wymaga moim zdaniem kilku lat doświadczenia) w kupowaniu poszczególnych akcji, to nie kupuj ich (tylko wybierz rzeczy typu ETF, kontrakty lub, ostatecznie, mimo kosztów, fundusze). Podobnie z obligacjami korporacyjnymi - mali inwestorzy jak my pownni się niestety ich wystrzegać, bo nie mamy na tyle dużo kapitału aby je dywersyfikować, a stracić można 100%. Świetny artykuł!.
OdpowiedzUsuńUSTAWA WILCZKA
OdpowiedzUsuńPolecam zainteresować się Austriacką Szkoła Ekonomii, Monetaryzmem, Bankami Centralnymi by mieć holistyczne spojrzenie na cykle - te naturalne i te zupełnie sztuczne :)
Holistyczne spojrzenie - to mi odpowiada i do tego zawsze dążę. Pojęcia są mi znane, ale w skromnym zakresie. Nadrabianie zaległości z historii myśli ekonomicznej oraz instytucji życia gospodarczego trwa - stosuję jedyną działającą w moim przypadku metodę, uczę się w takiej kolejności i tego, co mi odpowiada. Nie mam wykształcenia ekonomicznego, więc nie będę miał tego pewnie podręcznikowo poukładanego - ale czy to konieczne, żeby rozumieć, co się dzieje? Pozdrawiam, proszę wracać!
Usuń