Największy problem ze
strategią „kup i trzymaj” polega na tym, że jej tak naprawdę
nie ma. Dlaczego? Gdyby zapytać kilku inwestorów (od początkujących
po profesjonalnych zarządzających wielkimi aktywami), jak dokładnie
rozumieją to podejście do lokowania kapitału na rynku, każdy
prawdopodobnie zdefiniowałby je inaczej.
Pisząc o dokładnej
definicji mam na myśli długość inwestycji, która klasyfikuje nas
jako inwestorów typu „kup i trzymaj” (np. co najmniej rok, co
najmniej dekada, itp.), styl zajmowania i zamykania pozycji na rynku
(za jednym zamachem vs rozłożone w czasie) oraz alokacja aktywów
(ile w akcjach, ile w obligacjach, ile w gotówce) i jej dopuszczalne
zmiany (kiedy, jak, dlaczego, itp.).
Spróbujmy lepiej
opisać pojęcie strategii „kup i trzymaj” oraz zastanowić się,
czy ona w ogóle ma sens?
Co to jest strategia
„kup i trzymaj”?
Podstawowym założeniem
strategii „kup i trzymaj” jest to, że inwestor lokuje kapitał
na długi okres i nie wykonuje częstych zmian w swojej inwestycji.
Jak długi okres i jak
częstych zmian? To jest właśnie kwestia sporna – najbardziej
zatwardziali zwolennicy tego podejścia mówią o całych dekadach, w
podobny sposób inwestują również duże, powolne instytucje takie
jak fundusze emerytalne i wiele funduszy inwestycyjnych. Ale czytałem
też raporty, w których mianem „kup i trzymaj” określa się
inwestycję, którą utrzymujemy przez więcej niż (zaledwie) rok i
w każdym kolejnym roku nie dokonujemy w niej więcej niż dwóch
zmian (np. realokacji aktywów)!
W każdym razie przy
podejściu „kup i trzymaj' mamy do czynienia z dłuższym okresem
inwestycji, mniejszą aktywnością inwestora i ograniczoną wiarą w
możliwość oraz sens wyczuwania krótkoterminowych trendów na
rynku (tzw. market timing).
To podejście jest
podszyte przekonaniem, że w dłuższym terminie (np. za rok,
dziesięć lat, dwadzieścia lat) wartość jakiegoś aktywa (np.
akcji spółki lub jednostki funduszu akcyjnego) będzie wyższa niż
dzisiaj i będzie można je odsprzedać z zyskiem.
Czy strategia „kup i
trzymaj” ma sens?
W najbardziej
ekstremalnej wersji, którą można by podsumować jako „kup i
zapomnij”, a jeszcze gorzej „kup drogo i zapomnij”, mam dla
niej niewiele sympatii. Ale jeśli wprowadzimy do tego pasywnego
podejścia kilka modyfikacji oraz unikniemy kluczowych błędów,
może być to naprawdę dobra strategia. Jakie to modyfikacje? Jakie
to błędy?
1. psychologia
strategii „kup i trzymaj”
Przyjrzyjmy się
wykresowi indeksu WIG od 1991 roku. W tym czasie inwestorzy mieli do
czynienia z kilkom hossami, bessami oraz okresami stagnacji na rynku.
Nic nie wskazuje na to, żeby w przyszłości miało być inaczej –
z zasady rynek akcji charakteryzuje olbrzymia zmienność.
Teraz – warto
zastanowić, kiedy do świadomości inwestora trafia przekaz, że
strategia „kup i trzymaj” jest skuteczna. Odpowiedź – wtedy
gdy są na to dowody. A kiedy są dowody? Po latach wzrostów, w
czasie zaawansowanej hossy, relatywnie blisko szczytów.
Na początku 2007r.
ktoś, kto ulokował pięć lat wcześniej jakiś kapitał na rynku
akcji (np. przez fundusze), kilkakrotnie go pomnożył. Pięć lat to
sporo czasu – można spokojnie mówić o podejściu „kup i
trzymaj”.
W tym momencie
(początek 2007r.) łatwiej było wykazać, że „kup i trzymaj”
działa (historyczne wyniki na rynku akcji, powszechny optymizm), a
inwestorzy chcieli w to wierzyć – przecież przychodzą na rynek
po to, żeby też pomnożyć swój kapitał.
W kolejnych latach na
rynki akcji zawitała bessa, a powszechny optymizm zastąpił
powszechny fatalizm – najpierw kryzys bankowy w USA, potem problemy
z zadłużeniem Grecji i innych krajów południa Europy, złym
informacjom nie było końca.
Nagle – patrząc
kilka lat wstecz na wykres WIG – widzimy same straty. Możliwe, że
ktoś kto zainwestował w stylu „kup i trzymaj” w 2007r. do
dzisiaj nie odzyskał swojego kapitału, szczególnie jeśli zrobił
to przez drogie polskie fundusze akcyjne.
W 2008r. czy 2009r.
nikt nie śmiał mówić o skuteczności strategii „kup i trzymaj”
- jak by się to miało do długoterminowych stóp zwrotu z polskich
akcji, które w tym momencie były ostro ujemne? W tamtym okresie
panowało przekonanie, że należy inwestować krótkoterminowo, ciąć
straty, brać zyski, a najlepiej w ogóle nie uczestniczyć w rynku,
tylko zakładać lokaty bankowe.
Przenieśmy się do
października 2013r. - pięć lat później okazuje się, że okres
2008-2013 był znowu fenomenalny dla inwestorów ze strategią „kup
i trzymaj”. Można było spokojnie kupić w 2008r. tanie jednostki
funduszy inwestycyjnych, zająć się przez ten czas czymś innym i
patrzeć, jak powiększa się nasz kapitał. Tylko kto skorzystał z
tego podejścia w obliczu dominujących nastrojów w na przełomie
2008 i 2009 roku (tylko krótki termin, tnij straty, bierz zyski,
lokaty, itp.)?
Podsumowując, mamy tu
do czynienia z psychologicznym paradoksem, z którego istnienia warto
zdawać sobie sprawę – im lepsze są w tej chwili długoterminowe
stopy zwrotu z rynku akcji i większy optymizm inwestorów co do
przyszłości, z tym większą sympatią będziemy spoglądać w
kierunku strategii „kup i trzymaj”.
Niestety są to
historyczne wyniki, które mogą się nie powtórzyć, a optymizm
jest najprawdopodobniej tymczasowy. Jeśli nastąpi okres dłuższych
spadków (a kiedyś musi), jest duże zagrożenie, że porzucimy
naszą strategię „kup i trzymaj” na stracie z poczuciem
rozgoryczenia.
Im większe są
długoterminowe straty z rynku akcji i mniejszy optymizm inwestorów
co do przyszłości, tym mniejszą sympatią będziemy darzyć
strategię „kup i trzymaj”. Te historyczne straty mogą jednak
się nie powtórzyć. Jest duże zagrożenie, że w kolejnych
miesiącach lub latach będziemy ignorować giełdę szukając
bezpieczeństwa (np. w lokatach) właśnie wtedy, gdy jest tanio,
dostępna jest premia za ryzyko, a strategia „kup i trzymaj” ma
największe uzasadnienie.
Innymi słowy –
strategia „kup i trzymaj” może nie przynieść założonych
rezultatów, jeśli kupujemy drogo na fali optymizmu, a potem
opuszczamy w panice rynek, gdy zaczyna dominować pesymizm, a ceny
spadają.
Strategia „kup i
trzymaj” może przynieść świetne rezultaty, jeśli kupujemy
tanio w okresie zniechęcenia i sprzedajemy dużo drożej, gdy
sentyment i ceny są na zupełnie innych, wyższych poziomach.
2. narzędzia do
inwestowania w stylu „kup i trzymaj”
Co kupić i trzymać,
żeby zapewnić sobie w długim okresie wysoką stopę zwrotu? Otóż
wbrew pozorom jest to kluczowe pytanie dla każdej osoby, która
chciałaby pozostawać z kapitałem na rynku przez dłuższy czas.
A)
Rynek akcji oferuje w długim terminie najwyższą stopę zwrotu, więc może warto zdecydować się na polskie fundusze akcyjne? To byłby naprawdę dobry pomysł, gdyby były o trzy czwarte tańsze niż w tej chwili.
Rynek akcji oferuje w długim terminie najwyższą stopę zwrotu, więc może warto zdecydować się na polskie fundusze akcyjne? To byłby naprawdę dobry pomysł, gdyby były o trzy czwarte tańsze niż w tej chwili.
Chodzi mi o opłaty w funduszach inwestycyjnych, szczególnie stałą opłatę za
zarządzanie pobieraną od wartości aktywów. Towarzystwa każą
sobie płacić od 3,5 do 5% wartości aktywów rocznie za zarządzanie
funduszami akcyjnymi. W długim terminie ma to kolosalny wpływ na wynik inwestycji.
Jeśli na dodatek
lokujemy kapitał w złym momencie (np. podczas zaawansowanej fazy
hossy), a fundusz ma słabą jakość zarządzania i wyniki gorsze od
rynku, właśnie preparujemy dla siebie fatalną długoterminową
inwestycję w stylu „kup i trać”.
Niestety ocena jakości
zarządzania w towarzystwach funduszy inwestycyjnych jest niebywale
trudna, a jej wyniki zmieniają się w czasie (np. na skutek rotacji
najlepszych pracowników do innych towarzystw).
Opłaty i koszty
związane z polskimi funduszami akcyjnymi będą na pewno mniej
odczuwalne w okresie wzrostów na rynku akcji. Zdecydowana większość
funduszy wypracowała solidne zyski netto dla inwestorów od dołka
bessy na przełomie 2008 i 2009 roku. Strategia „kup i trzymaj”
zainicjowana, gdy jest naprawdę tanio i ryzykownie, powinna się
więc udać nawet w drogich funduszach inwestycyjnych.
B)
Jeśli nie fundusze, to może pojedyncze spółki, np. dywidendowe? Może warto jednorazowo lub stopniowo dokupować akcji wybranych firm? W ten sposób mamy większą kontrolę nad swoją inwestycją i – co najważniejsze – nie płacimy za zarządzanie.
Jeśli nie fundusze, to może pojedyncze spółki, np. dywidendowe? Może warto jednorazowo lub stopniowo dokupować akcji wybranych firm? W ten sposób mamy większą kontrolę nad swoją inwestycją i – co najważniejsze – nie płacimy za zarządzanie.
To moim zdaniem świetne
rozwiązanie pod warunkiem, że kupujemy odpowiednio duży i
zróżnicowany koszyk papierów wartościowych. W mojej relatywnie
krótkiej historii na rynku kapitałowym już kilka razy spełnił
się najgorszy koszmar inwestora, czyli bezpowrotna strata kapitału
na jakichś akcjach lub obligacjach.
Pod koniec ubiegłego
roku zbankrutowała firma Euromark i zabrała ze sobą wszystkie pieniądze, które w nią zainwestowałem. Bardzo nisko oceniam
prawdopodobieństwo odzyskania na oryginalnych zasadach kapitału zainwestowanego w obligacje korporacyjne firmy Gant, która kilka dni
temu ogłosiła upadłość układową. Niedawno główny
akcjonariusz Barlinka ogłosił, że skupuje wszystkie akcje tej
firmy po 1,30zł i ściąga firmę z giełdy – dla mnie oznacza to
definitywną stratę, bo kupowałem je drożej i czekałem na wyjście
spółki na prostą.
Gdybym był w tych
papierach wartościowych mocno skoncentrowany, te straty mogłyby
kompletnie zdemolować mój długoterminowy portfel inwestycyjny. Nie
ma co oczekiwać, że konkretne firmy będą z nami za pięć,
dziesięć czy dwadzieścia lat i nie wykręcą nam w tym czasie
żadnego numeru. Tak naprawdę – powinniśmy właśnie oczekiwać
jakichś turbulencji, niemiłych niespodzianek i czarnych łabędzi
na rynku kapitałowym.
Dlatego jeśli ktoś
chce sam inwestować w akcje i obligacje na zasadzie „kup i
trzymaj” powinien myśleć jak fundusz inwestycyjny lub fundusz
emerytalny – po pierwsze rozkładać ryzyko pomiędzy dużą liczbę
spółek i branż, a po drugie dokonywać konsekwentnej selekcji i
rotacji aktywów na podstawie jasnych kryteriów.
C)
Pośrednim rozwiązaniem są fundusze ETF. Dla mnie, osoby bez kompetencji do analizy i selekcji konkretnych papierów wartościowych, jest to optymalne rozwiązanie. Z jednej strony mam znacznie niższe koszty za zarządzanie niż w tradycyjnych funduszach akcyjnych (np. 0.5% rocznie), z drugiej od razu kupuję koszyk różnych akcji lub obligacji i nie muszę się martwić o ryzyko specyficzne dla pojedynczych spółek (jak Euromark, Gant czy Barlinek).
Pośrednim rozwiązaniem są fundusze ETF. Dla mnie, osoby bez kompetencji do analizy i selekcji konkretnych papierów wartościowych, jest to optymalne rozwiązanie. Z jednej strony mam znacznie niższe koszty za zarządzanie niż w tradycyjnych funduszach akcyjnych (np. 0.5% rocznie), z drugiej od razu kupuję koszyk różnych akcji lub obligacji i nie muszę się martwić o ryzyko specyficzne dla pojedynczych spółek (jak Euromark, Gant czy Barlinek).
Za jednym zamachem
kupuję cały rynek (a więc z założenia lepsze i gorsze aktywa),
co jest też olbrzymim uproszczeniem procesu samodzielnej selekcji i
zarządzania dużym portfelem akcji i obligacji (a ten wymaga czasu i
uwagi, które najchętniej spożytkowałbym inaczej).
Jeśli dodatkowo
uważamy, żeby nie wpaść w pułapkę kupowania drogo na fali
optymizmu, tylko gustujemy w aktywach znajdujących się tymczasowo w
niełasce, fundusze ETF mogą być naprawdę tanim i skutecznym sposobem na realizowanie strategii „kup i trzymaj”.
Warto podkreślić, że
oferta funduszy ETF i funduszy indeksowych w Polsce jest mikroskopijna, ale można inwestować w nie z Polski na zagranicznych giełdach.
3. alokacja aktywów na
różne okoliczności
Trudno oczekiwać, że
przez kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat będziemy robić
dokładnie to samo bez względu na okoliczności – jest to przede
wszystkim niezgodne z naszą naturą, która każe nam dynamicznie
dostosowywać się do zmieniającej się rzeczywistości.
Strategia „kup i
trzymaj” zakłada długoterminowe zaangażowanie oraz mniej aktywne
podejście (np. zmiany w portfelu raz na pół roku czy raz na rok),
więc i tak jest dużo mniej dynamiczna niż to, co robi większość
inwestorów z ADHD, którzy nieustannie poszukują nowych okazji,
przełomowych informacji, zwrotów w trendach, itp., najczęściej
tam, gdzie ich nie ma.
Nie jestem jednak
przekonany do zwolenników kompletnie statycznych strategii (np.
uśredniania ceny, okresowego rebalancingu opartego o tolerancję ryzyka, itp.). Ideałem byłaby dla mnie strategia „kup i trzymaj”
ze zmienną alokacją aktywów dostosowującą się do okoliczności
(np. etapu cyklu koniunkturalnego, poziomów wycen spółek lub
rentowności obligacji, ale też naszych celów, horyzontu inwestycyjnego i tolerancji na ryzyko)
Jak by to miało
wyglądać? Warto zacząć od naszych osobistych okoliczności.
Powiedzmy, że inwestujemy z myślą o edukacji dziecka, z kapitału
będziemy chcieli skorzystać nie wcześniej niż za 10-15 lat i
ogólnie nie jesteśmy pozytywnie nastawieni do ryzyka inwestycyjnego
(tak rozumiem to pojęcie).
Powiedzmy, że z takiej
mikstury okoliczności wychodzi nam następująca domyślna alokacja
aktywów – 30% akcje, 35% obligacje, 35% gotówka.
Te proporcje możemy
teraz do pewnego stopnia zmodyfikować w oparciu o okoliczności
rynkowe. Jeśli akcje są wciąż tanie (np. na podstawie takich
wskaźników jak cena do zysku, cena do wartości księgowej), na
rynku panuje pesymizm, a z danych makroekonomicznych wynika, że
okres dekoniunktury w gospodarce może w nieodległej przyszłości
minąć – rośnie prawdopodobieństwo, że jest to w tej chwili
niedoceniona klasa aktywów, z dużą premią za ryzyko. Warto
zwiększyć jej udział w alokacji aktywów, np. do 40% czy 50%.
Jeśli akcje są
drogie, na rynku panuje powszechny optymizm i trudno sobie wyobrazić,
żeby dane makroekonomiczne miały się jeszcze bardziej poprawić
(firmy nie mogą zwiększać zysków czy dywidend w nieskończoność,
dobre czasy nie trwają wiecznie), może warto zachować więcej
ostrożności w naszej alokacji aktywów i zmniejszyć udział akcji
do 10% lub 20%, szczególnie jeśli zarobiliśmy już na swojej
obecności na tym rynku.
W podobny sposób można analizować ceny i rentowność obligacji skarbowych i korporacyjnych, które mają wpływ na oprocentowanie nowych
obligacji i lokat oraz stopy zwrotu z funduszy obligacyjnych i
pieniężnych.
Przy takim podejściu
do swojej obecności na rynku warto jednak pamiętać o tym, że:
a) cykle gospodarcze
nie są w 100% przewidywalne, a ich analiza wymaga wiedzy i czasu,
b) wśród inwestorów w każdym momencie będzie panowała niezgoda i niepewność co do kondycji gospodarki i jej przyszłości, nie każdy będzie miał rację,
c) nie da się dokładnie prognozować stanu rynku czy gospodarki w przyszłości, każda prognoza jest obarczona potencjałem błędu, który może wpływać na wynik inwestycji,
d) duże procesy i cykle koniunkturalne mają charakter długoterminowy i zazwyczaj nie mają wiele wspólnego z codziennym hałasem informacyjnym – nasza alokacja aktywów nie będzie musiała (i nie powinna) się zmieniać 30 razy w ciągu roku w odpowiedzi na komentarze analityków, krzykliwe nagłówki artykułów na portalach inwestycyjnych czy duże jednodniowe czy tygodniowe spadki na giełdzie!
e) nie da się w długim terminie nie ponosić nigdy strat, nie robić błędów i przechytrzyć za każdym razem wszystkich innych inwestorów.
Do realizacji tak
rozumianej strategii „kup i trzymaj” dobrze nadają się fundusze parasolowe, dzięki którym można przenosić kapitał między klasami aktywów bez kosztów oraz bez naliczania podatku Belki po
każdej zyskownej transakcji.
Czy strategia „kup i
trzymaj” ma sens – podsumowanie
Moim zdaniem
zdecydowanie tak, ale najpierw należy ją odpowiednio zdefiniować i
zmodyfikować. Warto również wystrzegać się dużych,
długoterminowych, pasywnych inwestycji w zaawansowanej fazie hossy
lub rynkowego entuzjazmu dla jakiejś klasy aktywów.
Niestety –
paradoksalnie to właśnie wtedy historyczne wyniki (np. funduszy
akcyjnych, ceny złota, itp.) dostarczają najmocniejszych „dowodów” na to, że
„kup i trzymaj” działa. W takich okolicznościach ostrożność
i zdrowy rozsądek są w cenie.
Strategia „kup i
trzymaj” zadziała tylko wtedy, jeśli najpierw mamy odwagę
kupować tanie i ryzykowne aktywa pozostające w niełasce, a potem
mamy cierpliwość, żeby a) nie sprzedać ich, gdy będą nadal pod
presją (nikt nie kupuje na idealnym dołku!), b) nie sprzedać ich
za szybko, gdy zaczną drożeć i wracać do łask inwestorów.
Skuteczna realizacja
tej strategii wymaga olbrzymiej determinacji i silnej psychiki, ale
pozwala osiągnąć wysokie stopy zwrotu bez dużej ilości
transakcji i prób ciągłego, krótkoterminowego przechytrzenia
rynku.
W zarządzaniu większym
portfelem inwestycyjnym może pomóc alokacja aktywów dopasowana do
indywidualnych i rynkowych okoliczności – przy strategii „kup i
trzymaj” nie powinniśmy jej jednak zbyt często i zbyt drastycznie
zmieniać.
Tutaj więcej artykułów
o długoterminowym inwestowaniu, strategiach inwestycyjnych oraz
prywatnej emeryturze.
Warto również przejrzeć różne narzędzia oszczędzania i inwestowania na przyszłość.
Zapraszam do zapisywania się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi oraz coś ekstra.
Mnie zastanawia tylko jedno. Czy to się opłaca? Kupować tanio i sprzedawać za dwa albo trzy razy tyle po 10 latach - teoretycznie wszystko jest pięknie, ale czy po rozłożeniu zysku na rok, na miesiąc, nie wyjdzie na to, że zarobimy tylko kilka groszy więcej niż na lokacie?
OdpowiedzUsuńOstatnio bawię się walutami i wyliczałam na podstawie wykresów za ostatni rok - zakładając, że nie przegapiłabym żadnej, nawet małej okazji - ile miałabym zysku. Wyszedł niecały 1% więcej, a ryzyko jest o wiele wyższe.
Jak najbardziej trafna wątpliwość - można to obliczyć, pisałem o tym tutaj. Druga rzecz to naliczanie podatku - na lokatach czy kontach oszczędnościowych Belka regularnie pomniejsza wartość naszego kapitału. Przez ostatnie 5 lat WIG wzrósł o 83% - jeśli ktoś kupił tanio i siedział na tyłku zarobił wielokrotnie więcej niż na lokatach. Problem polega na tym, że rzadko kto jest zdolny do wykonania tej prostej strategii.
UsuńI za każdym razem inwestycja przebiega inaczej. Jeszcze nie widziałam tak dobrego opisu, jak obliczyć zysk z inwestycji - dzięki! :)
UsuńDzięki, pozdrawiam, proszę wracać!
Usuń