Pierwsze, na czym powinniśmy się skupić, jeśli chcemy inwestować swoje oszczędności, to ryzyko. Najwięcej energii warto
zainwestować w ocenianie konkretnej inwestycji pod kątem tego, co
może pójść źle i jakie to będzie miało dla nas konsekwencje, a
nie ile możemy na tym zarobić. Chociaż tak naprawdę jedno z
drugim ma bardzo dużo wspólnego. Jak to możliwe?
Ryzyko to jedno z najciekawszych zjawisk, jakie towarzyszą nam
praktycznie codziennie. Nie dotyczy ono oczywiście tylko finansów.
Wszyscy intuicyjnie jesteśmy w stanie powiedzieć, co to znaczy, że
jakaś decyzja (biznesowa, inwestycyjna, życiowa, itp.) jest
ryzykowna, ale doświadczenie oraz badania psychologów pokazują, że większość z nas ma trudności z trafną oceną ryzyka praktycznie
w każdej dziedzinie życia. A szczególnie przy decyzjach
inwestycyjnych.
Co to jest ryzyko? Na czym polega ryzyko inwestowania? Czy są jakieś
sposoby, żeby je ograniczyć?
Co to jest ryzyko?
Prawdopodobieństwo ujawnienia się jakiegoś niepożądanego
wydarzenia można obliczyć. To dlatego firmy ubezpieczeniowe, banki,
rządy, a nawet korporacje mają rozbudowane działy zarządzania
ryzykiem, w których zatrudniają doktorów matematyki do budowy
zaawansowanych modeli i algorytmów oceniających na bieżąco różne
rodzaje ryzyka.
My też na co dzień szacujemy ryzyko, zazwyczaj w bardziej
intuicyjny sposób. Jeśli wykonujemy jakiś niekonwencjonalny manewr
samochodem, nasz mózg automatycznie oceni, jakie jest
prawdopodobieństwa spowodowania kolizji. Nie zawsze trafnie. Jeśli
rzucamy pracę na etacie i zakładamy własną firmę, chcąc nie
chcąc będziemy szacować, czy jest to ryzykowny krok – co możemy
zyskać, co stracić, jaka jest stawka.
Szczerze – nie widzę żadnej różnicy między takimi życiowymi
przejawami ryzyka a ryzykiem inwestycyjnym.
Na czym polega ryzyko inwestowania?
Problem z ryzykiem, które podejmuje inwestor finansowy, polega na
tym, że jest ono dużo bardziej abstrakcyjne niż wiele innych typów
ryzyka. Dlatego tak ważne jest, żeby – wracając do definicji
ryzyka – określić, na czym polega to „coś niepożądanego”,
czego chcemy uniknąć jako inwestorzy.
I tu zaczynają się schody, ponieważ ryzyko może przejawiać się
na wiele sposobów (które zależą między innymi od naszych
oczekiwań). Moim zdaniem dwa z nich są najważniejsze dla
przeciętnego inwestora.
1. ryzyko permanentnej straty kapitału
Dla wielu inwestorów definitywna utrata całego lub części
zainwestowanego kapitału (np. w obligacje czy akcje wybranej spółki)
to prawdopodobnie najbardziej niepożądany scenariusz i największa
obawa.
Czy takie ryzyko istnieje przy samodzielnej inwestycji w obligacje,
akcje czy inwestycji w jednostki jakiegoś funduszu? Absolutnie tak!
Emitent obligacji lub akcji może ogłosić upadłość i zaprzestać
spłaty swoich zobowiązań. Fundusze inwestycyjne raczej nie upadają
(dzięki dywersyfikacji ryzyka i specjalnej konstrukcji prawnej), ale
mogą notować okresy (czasem długich i bolesnych) spadków i
sprzedaż jednostek przez inwestora na minusie oznacza nieodwracalną
stratę.
Ryzyko definitywnej straty kapitału ujawniło się również dla klientów firmy Amber Gold, która oferowała lokaty poza państwowym
nadzorem. Właściciele przez wiele miesięcy wykorzystywali
zamiłowanie Polaków do inwestycji bez ryzyka i prezentowali swoje
rozwiązania jako całkowicie bezpieczne. To dobry przykład tego,
jak niewiele znaczą słowa w branży finansowej i jak ważne jest
sprawdzanie, jakie mają pokrycie w rzeczywistości.
2. ryzyko zmienności
Mimo że ryzyko permanentnej utraty kapitału budzi największe
emocje, większość inwestorów ma do czynienia z innym przejawem
ryzyka – zmiennością cen aktywów finansowych.
To przede wszystkim do zmienności wyceny odnoszą się oznaczenia
różnych funduszy inwestycyjnych – pieniężne uchodzą za praktycznie pozbawione ryzyka (bo ich wycena wykazuje bardzo stabilny
trend wzrostowy), obligacyjne uchodzą za fundusze niskiego ryzyka
(relatywnie niska zmienność), a akcyjne uchodzą za bardzo
ryzykowne (ich wycena podlega dynamicznym zmianom w obu kierunkach).
Na tym płotku potyka się wielu początkujących inwestorów –
chcieliby zarabiać na swoich oszczędnościach więcej, ale nie
godzą się na zmienność wyceny ich aktywów. W skrajnych
przypadkach najpierw kupują jednostki funduszy akcyjnych (zazwyczaj
nakręceni po długim okresie wzrostów) i sprzedają na pierwszej
większej korekcie spadkowej.
W tym momencie zamieniają cykliczną zmienność na permanentną
stratę. Sami fundują sobie najgorszy możliwy scenariusz. Pół
biedy jeśli mają pomysł, jaki ruch wykonać w następnej
kolejności. Gorzej jeśli takiego pomysłu nie mają.
Co potęguje ryzyko?
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że prawdziwy poziom ryzyka
naszych inwestycji zależy nie tylko od samego charakteru inwestycji,
ale też wielu innych czynników, w tym naszego zachowania.
Naprawdę nie wystarczy powiedzieć, że fundusze akcji małych i
średnich spółek są ryzykowne. W rękach jednego inwestora posłużą
do wielokrotnego wypracowywania zysków, w rękach innego doprowadzą
do bolesnej straty. W jednym okresie pomnożą kapitał, w innym
okresie go pomniejszą. A więc co potęguje ryzyko?
Po pierwsze, brak planu i niewiedza. Znany inwestor Warren Buffet
powiedział kiedyś, że ryzyko bierze się stąd, że nie wiemy, co
robimy. Kupując w takim stanie akcje czy fundusze akcyjne w
najlepszym wypadku uprawiamy hazard. Ktoś inny powiedział, że
jeśli nie wiesz dokąd idziesz, na pewno tam nie dojdziesz. I znowu
– działając w takim stanie zdajemy się w na przypadek: może coś
z tego będzie, może nie będzie.
Po drugie, działanie pod presją. Wydaje się nam, że jesteśmy
stabilnymi i racjonalnymi istotami, ale okazuje się, że na nasze
decyzje wpływają nie tylko logiczne argumenty, ale też nasz stan
emocjonalny. Tą emocjonalną presję na inwestorów potęguje choćby
nieustający szum medialny i reklamowy, działalność doradców
inwestycyjnych, których interesy są sprzeczne z naszymi, a techniki
sprzedaży wybitnie manipulacyjne, i wiele innych czynników.
Można w to wierzyć lub nie, ale na nasze decyzje inwestycyjne wpływ
może mieć również nasza sytuacja zawodowa (np. jeśli właśnie
straciliśmy pracę, a na giełdzie trwają spadki, ogólny pesymizm
będzie nas popychał do sprzedaży ryzykownych aktywów, nawet jeśli
w dłuższej perspektywie mogą one przynieść ponadprzeciętne
zyski) czy samopoczucie (jeśli jesteśmy zadowoleni z życia,
stajemy się mniej krytyczni i częściej niedoszacowujemy ryzyka).
Po trzecie, dla większości początkujących inwestorów olbrzymim
zagrożeniem jest koncentracja ryzyka. W jakim sensie? W sensie
inwestowania całych oszczędności w jednym czasie w jeden typ
instrumentu finansowego.
Nie jestem zwolennikiem bezmyślnego uśredniania ceny (np. kupowania
jednostek funduszy akcyjnych co miesiąc bez względu na wszystko) i
bezmyślnej dywersyfikacji pomiędzy różne klasy aktywów.
Ale uważam, że jeśli ktoś nie posługuje się narzędziami typu
analiza techniczna, które zdaniem niektórych są w stanie pomóc
systematycznie przewidywać trendy na rynkach, uśrednianie oraz
dywersyfikacja to podstawa ograniczania ryzyka. Chodzi o ryzyko
wejścia w jakąś inwestycję na górce i przejechania się na dużą
skalę na konkretnym rynku czy aktywie w konkretnym czasie.
Jak zorganizować uśrednianie i dywersyfikację, żeby zwiększały
prawdopodobieństwo zysków w długim terminie. Jeśli chodzi o
uśrednianie, osobiście najbardziej cenię aktywa, które są od
dłuższego czasu w niełasce, a ich ceny i wskaźniki są
zdecydowanie poniżej historycznych szczytów.
Nie jestem w stanie określić, jak długo potrwa ich okres słabości
oraz na jakich poziomach się zakończy, ale przewiduję, że w
przyszłości trend się odwróci. Mogą być to akcje spółek z
jakiegoś cyklicznego sektora czy jakiegoś regionu lub kraju
przechodzącego tymczasowe kłopoty.
Uśrednianie przez kilka czy kilkanaście miesięcy głębokiego, zaawansowanego pesymizmu na takim rynku ma w długim okresie sens. Może i będziemy
w momencie osiągnięcia dołka na stracie, ale nasze uśrednione
ceny będą relatywnie niskie i gdy poprawi się nastawienie do tych
aktywów, będziemy na miejscu, żeby z tego stosunkowo szybko
skorzystać. Prawdopodobnie znacznie szybciej niż inni inwestorzy w
swojej masie zauważą, że ten rynek to okazja.
Jeśli chodzi o dywersyfikację, niektórzy zalecają dostosowanie jej do naszej tolerancji na ryzyko i regularny rebalancing bez
względu na koniunkturę, inni dopuszczają trochę lub dużo więcej
aktywności.
Uważam, że obie szkoły mają coś ciekawego do zaproponowania dla
długoterminowego inwestora. Zgadzam się, że warto określić jakiś
domyślny poziom ryzyka w naszym portfelu. Powiedzmy, że inwestor
ceniący bezpieczeństwo może rozłożyć akcenty w proporcjach 70%
gotówka (np. depozyty bankowe, fundusze pieniężne), 20% obligacje
(fundusze lub zakup samodzielnie) i 10% akcje (np. przez fundusze ETF
lub indeksowe). Taka alokacja aktywów powinna zapewnić stabilność
portfela i dawać szansę na trochę wyższe zyski niż na depozytach
bankowych.
Z drugiej strony we własnym portfelu dopuszczam zmiany swojej
domyślnej procentowej alokacji w czasie – w obie strony: więcej i
mniej ryzyka. Decyzje o przesunięciach np. części gotówki do
segmentu akcyjnego czy obligacyjnego (i odwrotnie) opieram m.in. naobserwacji cyklów koniunkturalnych i otoczenia makroekonomicznego,
sentymentu na giełdzie i poziomach wycen i wskaźników. Nie są to
częste i radykalne zmiany w stosunku do mojej domyślnej alokacji
aktywów, a ich charakter jest kontrariański (np. jeśli akcje
drastycznie tanieją, warto ich dokupić na długi okres; jeśli
euforycznie drożeją, część tego typu aktywów warto sprzedać).
Postrzeganie ryzyka a wycena aktywów finansowych
Zasada jest prosta: jeśli wszystkim się wydaje, że coś jest
ryzykowne, to niewiele osób chce to robić. Jeśli w Egipcie trwają
zamieszki i cały świat ogląda je w telewizji, zdecydowana
większość potencjalnych turystów nie będzie chciała spędzić w
tym pięknym kraju wakacji. I to jest fakt – obroty branży
turystycznej w Egipcie spadły o 30-40% w stosunku do czasów sprzed
arabskiej wiosny.
Z drugiej strony nie brakuje relacji tych, którzy mimo niepokojów
społecznych odwiedzają atrakcje turystyczne i kurorty Egiptu i są
zachwyceni brakiem tłumów, uwagą i gościnnością miejscowych
szukających zarobku, niskimi cenami i nieporównywalnie większym
bezpieczeństwem niż mogłoby to wynikać z doniesień mediów.
Można to wszystko potraktować jako premię za podjęcie ryzyka.
Co to ma wspólnego z inwestowaniem? Ryzyko działa tu bardzo
podobnie. Jeśli poczucie ryzyka jest wysokie i się zwiększa, ceny
ryzykownych aktywów (np. akcji, obligacji krajów rozwijających
się, obligacji mniej stabilnych spółek) dynamicznie spadają.
Jeśli dominuje spokój i przewidywalność, ceny takich aktywów
rosną.
Czy ta wiedza może jakoś pomóc? Przy założeniu, że okresy
podwyższonego i obniżonego poczucia ryzyka są cykliczne (np.
pokrywają się w jakimś stopniu z cyklami biznesowymi, okresami
koniunktury i dekoniunktury, okresami optymizmu i pesymizmu na
rynkach, itp.), za podjęcie ryzyka otrzymuje się premię.
Dlaczego? Ponieważ w okresie wysokiego poczucia ryzyka, ceny są
niższe. Czasami zdecydowanie niższe niż wcześniej. Jeśli w
przyszłości niepewność i pesymizm zastąpi stabilizacja i
optymizm, ceny ryzykownych aktywów wrócą do wyższych poziomów.
Ci, którzy kupowali w okresie podwyższonego ryzyka, będą mogli
sprzedać z zyskiem. To właśnie premia za ryzyko.
W duchu tej teorii zdecydowałem się niedawno zainwestować część
swoich oszczędności w fundusz ETF oparty o główny indeks greckiej
giełdy. Kraje południa Europy przechodzą od kilku lat głęboki
kryzys związany z zadłużeniem, ich gospodarki cierpią, a giełdy
są w niełasce. Poczucie ryzyka jest wysokie, a ceny bardzo niskie.
Wychodzę z założenia, że nie zawsze tak będzie.
ETF Lyxor na greckim indeksie od 2008r. spadła z 15 euro do ok 1,5 euro. Czy do Aten wróci kiedyś optymizm? |
Jeśli nie spełnią się katastroficzne wizje, które zawsze
dominują w okresach kryzysów, Grecja, Włochy czy Hiszpania
dostosują się do nowej rzeczywistości i do ich gospodarek oraz na
giełdy wróci większy optymizm. To może potrwać jeszcze wiele
lat. Mam czas. Jeśli to się wreszcie wydarzy, będę chciał zainkasować swoją premię za ryzyko.
Ryzyko systemowe i niesystemowe
Czy to zawsze działa? Niestety nie – ryzyko oznacza również
prawdopodobieństwo realnej straty. Jeśli zgodnie z tą teorią
inwestujemy w akcje mocno przecenionej spółki giełdowej z mnóstwem
kłopotów (= wysokie poczucie ryzyka) i chcemy poczekać aż w
kolejnym cyklu koniunkturalnym wyjdzie na prostą, możemy się nie
doczekać. Pojedyncze firmy czasem bankrutują.
Ryzyko specyficzne dla jednej firmy, często nazywanym niesystemowym,
można zmniejszyć przez dywersyfikacje. Można to zrobić inwestując
w większy portfel spółek samodzielnie lub kupić jednostki funduszu ETF, funduszu indeksowego lub tradycyjnego funduszu inwestycyjnego.
Osobiście uważam, że dla przeciętnego inwestora
niezainteresowanego śledzeniem konkretnych spółek i aktywnym
handlowaniem ich akcjami powierzenie oszczędności funduszom to
bardziej praktyczne i mniej ryzykowne rozwiązanie.
Z kolei ryzyko systemowe dotyczy całego rynku. Są czynniki, które
wpływają na wszystkie spółki giełdowe i nie da się ich uniknąć,
np. za pomocą dywersyfikacji. Jakie to czynniki? W wersji łagodnej
są to choćby stopy procentowe, inflacja czy cykliczne spowolnienia
gospodarcze. W wersji mniej łagodnej są to kryzysy i recesje
gospodarcze, rewolucje czy wojny. Prowadzą one do długotrwałej, a
czasem nieodwracalnej destrukcji majątku w formie aktywów
finansowych.
Istnieje nagminnie powtarzana teoria, że giełdy w długim terminie
rosną. To prawda, zakładając, że gospodarka kraju czy regionu się
w długim terminie rozwija, a takie filary systemu kapitalistycznego
jak rządy prawa, wolność gospodarcza czy prawo własności są
respektowane. Nie są to jednak wartości ani powszechne, ani
zagwarantowane raz na zawsze.
Ryzyko i oczekiwana stopa zwrotu
Wiemy już, że wysokie poczucie ryzyka oznacza niższe ceny aktywów
finansowych (np. akcji), a na cyklicznym rynku ci, którzy kupują w
okresach podwyższonego ryzyka, mogą liczyć na premię. Oznacza to
również, że oczekiwana stopa zwrotu porusza się w przeciwnym
kierunku do cen. O co chodzi?
Oczekiwana stopa zwrotu to nasze przewidywanie co do przyszłego
zarobku z inwestycji. Jeśli np. kupujemy jednostki funduszu
akcyjnego czy ETF, nie możemy z całą pewnością powiedzieć, czy
i ile na nich zarobimy. Mamy do czynienia nie z gwarantowaną stopą
zwrotu (jak np. na lokacie bankowej czy przy obligacjach skarbowych),
ale z oczekiwaną stopą zwrotu.
No właśnie – oczekiwać można wielu rzeczy, ale to nie tylko od
nas zależy, co wydarzy się na rynkach. To prawda. Ale od nas
zależy, kiedy kupimy i kiedy sprzedamy jakieś aktywa finansowe. Te
dwie decyzje kontrolujemy, więc warto się na nich skupić.
I teraz – jeśli po raz kolejny potwierdzi się, że rynek jest
cykliczny i po spowolnieniu gospodarczym przyjdzie ożywienie, a po
spadkach na giełdzie wzrosty – w naszym interesie jest kupno akcji
po najniższych możliwych cenach.
Im taniej kupimy, tym więcej możemy potem zarobić. Innymi słowy:
na cyklicznym rynku, oczekiwana stopa zwrotu z jakiejś inwestycji
(np. w fundusze akcyjne) rośnie wraz ze spadkiem ceny nabycia.
Spójrzmy na to jeszcze inaczej: umówmy się, że kiedyś jeszcze
zobaczymy na WIG20 poziom 3000 punktów. Nie wiem, czy w tym roku,
nie wiem, czy w przyszłym lub kolejnym, nie wiem, czy w międzyczasie
nie zobaczymy 1500 punktów, ale oceniam, że w jakiejś
perspektywie, w okresie wyjątkowo dobrej koniunktury, indeks
największych polskich spółek zawita na 3000 punktów.
Czy lepiej będzie mieć wtedy akcje lub jednostki funduszy kupowane
na poziomie 1500, 2000, 2500 czy 2950 punktów? Nasza stopa zwrotu
(już wtedy nie oczekiwana, tylko realna) i premia za ryzyko będzie
tym wyższa, im taniej kupiliśmy.
Tutaj wszystkie artykuły o funduszach inwestycyjnych, ryzyku inwestycyjnym oraz strategiach inwestycyjnych.
Warto również przejrzeć różne narzędzia wspomagające oszczędzanie i inwestowanie.
Zapraszam do zapisywania się na bezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi i coś ekstra.
Kupiłem akcje kilku największych spółek z WIG 20 płacących dywidendy, traktując je jako zabezpieczenie emerytalne. Ze względu na cel, zamierzam trzymać je wiele lat inkasując tylko po drodze dywidendy (które też mógłbym zainwestować ale nie wiem w co). Czy takie rozwiązanie jest zbyt ryzykowne? Jak rozłożyć ryzyko mając cel jak wyżej? Wydawało mi się, że wejście w IKE maklerskie ograniczy możliwość mojej ingerencji w zmiany i skład portfela. Operuję kapitałem rzędu 200 tys. PLN co również nie da się pomieścić w IKE.
OdpowiedzUsuńWitam i dzięki za pytanie. Na początek chciałbym zaznaczyć, że nie jestem profesjonalnym doradcą inwestycyjnym, a z wykształcenia jestem anglistą. Moje poglądy biorą się z własnych doświadczeń i lektury. Proszę to zawsze mieć z tyłu głowy czytając moje opinie i szukać również porady specjalistów.
UsuńUważam, że stabilne spółki dywidendowe to bardzo dobry pomysł na długoterminowe inwestowanie, szczególnie jeśli są kupowane na dużych przecenach i zarobiamy zarówno na wypłacie dywidend, jak i wzroście wartości spółki.
Jeśli są to już rzeczywiście podchody pod zabezpieczenie emerytury, osobiście rozważyłbym różne możliwości zdywersyfikowania ryzyka (rozumianego jako tymczasowy duży spadek wartości dużych polskich spółek i ichy zysków).
Sugerowane kierunki dywersyfikacji:
1. małe i średnie spółki wypłacające dywidendę (np. Wawel, Śnieżka, Tell, itp.), szczególnie kupowane w okresach pesymizmu na giełdzie,
2. amerykańskie spółki wypłacające dywidendę (np. w formie odpowiednich funduszy ETF w USD)
3. europejskie spółki wypłacające dywidendę (np. w formie odpowiednich funduszy ETF w euro)
4. spółki z krajów rozwijających się wypłacające dywidendę (znowu fundusz ETF w USD lub euro)
5. do tego można dodać ewentualnie jakiś element obligacyjny - obligacje również generują stały dochód
Dlaczego takie propozycje? Jeśli myśli Pan o zapezpieczeniu się na kilkanaście, kilkadziesiąt lat, warto zastanowić się, jak może się do tego czasu zmienić Polska i świat. Jest dość prawdopodobne, że w międzyczasie przyjmiemy euro, że jedne spółki stracą na wartości, a inne zyskają, jedne kraje będą rozwijać się szybciej, inne wolniej. Ja nie potrafię przewidzieć dokładnie, kto będzie zyskiwał, a kto tracił, ale rozkładając akcenty między różne rozmiary spółek, różne rejony oraz waluty, dostajemy dość dużą elastyczność i względnie stabilny dochód z interesów w różnych częściach świata.
Jeśli dysponuje Pan już kwotą 200 tysięcy na pewno warto zastanowić się nad taktyką wejścia w ryzykowne aktywa - czy korzystniej będzie zrobić to jednorazowo, czy rozłożyć takie posunięcie w czasie wyszukując np. przez 2-5 lat najlepsze długoterminowe okazje na dany moment i systematycznie w nie inwestując. To bardzo trudne pytanie.
Ja bym się też zastanowił, jakie jest miejsce tych 200 tysięcy złotych w całości moich finansów. Czy to jest wszystko, co mam? Czy ta kwota będzie nadal się zwiększać, bo wciąż pracuję? Kiedy będę rozpoczynał konsumowanie tych pieniędzy i ewentualnych zysków? Czy to będzie jedyne / główne źródło dochodu? Czy nie warto jakiejś części mieć pod ręką na rachunku oszczędnościowym, lokacie lub w funduszu pieniężnym? Jak bym zareagował na sytuację, w której - na skutek kolejnego kryzysu gospodarczego - wartość spółek w które zainwestowałem spadła tymczasowo do 100 tysięcy złotych?
Pozdrawiam,
Michał Sadowski
W kwestii inwestowania w rynki zagraniczne, czasami pomocnym bodźcem do podjęcia decyzji są wspomnienia z odbytej podróży. Zwłaszcza jeśli nie jest to podróż do hotelu, okolicznej plaży i basenu. Ze swoich doświadczeń korzystam przy budowaniu taktyki w stosunku do rynku Tureckiego jak też mam wyrobione zdanie co do Maroka. Grecja jest dla mnie zbyt ryzykownym rynkiem, ponieważ nie znam tego kraju a zaczytane informacje nie przekonują mnie do ew. podjęcia ryzyka.
OdpowiedzUsuńAle oczywiście pojmowanie ryzyka jest sprawą indywidualną i zależną od posiadanej wiedzy (innej dla każdej osoby). Jako już nieco doświadczony i niepokorny podróżnik nie odważyłbym się na podróż do Tunezji czy Egiptu w czasie arabskiej wiosny. Zwłaszcza że w ich przypadku na szali kładzie się własne bezpieczeństwo, zdrowie i być może życie. Ale to już wątek na inny temat ;)
Porównanie ryzykownego inwestowania do podróży do Egiptu w trakcie krwawych zamieszek wyszło niestety zbyt dramatycznie. Ale coś w tym jest. To, co widziemy w mediach, to drobny urywek rzeczywstości. Miałem w 2008 czy 2009 podobne doświadczenie w Gruzji - poleciałem tam na kilka dni po zakończeniu konfliktu z Rosją i to bynajmniej nie w miejsca tylko dla turystów. Pomiędzy obawiami z polskiej perspektywy a życiem codziennym Gruzji w tamtym okresie była wielka przepaść. W żadnym momencie nie poczułem się zagrożony (wręcz przeciwnie!), a wyjazd wspominam dużo lepiej niż jakieś hiper bezpieczne wakacje typu all inclusive czy zorganizowane objazdówki w nierealnym kokonie stworzonym przez agencje turystyczne.
UsuńOd swojej inwestycji w Grecji nie wymagam nic wyjątkowego. To w tej chwili bardzo niedoceniony kraj w piątym czy szóstym roku kryzysu. Tam ludzie też będą chcieli lepiej żyć niż dzisiaj. Tam też rodzą się dzieci, ludzie mają pomysły biznesowe. Jeszcze kilka lat temu wszyscy nosili Grecję na rękach, a Ateny były gospodarzem olimpiady w 2004 roku - poczucie ryzyka w tamtym czasie było niskie a wyceny największych spółek 10-15 razy wyższe niż dzisiaj. Pewnie część destrukcji, która wykonała się w ostatnich latach jest trwała i powrotu do koniunktury z początku lat 2000 nie będzie, ale w długim terminie Grecja powinna dostosować się do nowej rzeczywistości. Może sprzedam te jednostki za osiemnaście lat na osiemnaste urodziny syna? A może za dwa lata?
Świetny artykuł.
OdpowiedzUsuńDzięki rozkładaniu strat, inwestor nie przepłaci za jednostkę tak jak w przypadku funduszu Skarbiec Gotówkowy, gdy kupił na górce i w następnym dniu stracił 4%! To zwykłe księgowe oszustwo i wyłudzenie pieniędzy przez fundusz Skarbiec Gotówkowy. To nie powinno być dopuszczalne! Gdzie jest KNF?
Przypadek funduszu Skarbiec Gotówkowy jest rzeczywiście bardzo ciekawy. Pisałem między innymi o nim w tym artykule http://www.mojaprzyszlaemerytura.pl/2014/07/najwieksze-wpadki-funduszy-inwestycyjnych-straty-wniski.html. Też jestem zdania, że model funkcjonowania funduszy inwestycyjnych i produktów powiązanych z funduszami w Polsce wymaga sporych zmian - nie sądzę jednak, żeby wszystko dało się załatwić regulacjami i nadzorem. Potrzebna jest również konkurencja ze strony np. dostawców tanich rozwiązań inwestycyjnych (ETF, fundusze indeksowe), zautomatyzowanych systemów (jak Personal Capital, Betterment, WealthFront czy Rebalance IRA w Stanach) oraz biur maklerskich typu discount. Chodzi przede wszystkim o to, żeby nie być skazanym na drogie polsike fundusze inwestycyjne, jeśli chodzi o inwestycje portfelowe. Pozdrawiam, proszę wracać i nie tylko krytykować, ale oferować coś konstruktywnego. Nie ma sensu się wyłącznie frustrować.
UsuńPisałem bez frustracji :) Uważam jednak, że pewne wady wymagają nagłaśniania i ich likwidacji.
UsuńA właściwa krytyka też jest konstruktywna. Przecież ma Pan takie same zdanie w kwestii jaką zaakcentowałem.
Uważam, że ostatnie dwa zdania napisał Pan niepotrzebnie.
Z czego to u Pana wynikło?
Czy spowodowało to postawienie przeze mnie wykrzyknika? ;)
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
Sorry, jeśli zabrzmiało to nieprzyjemnie. Bardzo często spotykam się jako moderator z bardzo emocjonalnymi, ostrymi komentarzami, które jednak niczego nie proponują. Jestem wielkim zwolennikiem krytycznego, ale konstruktywnego rozmawiania i w taki sposób staram się też przedstawiać różne tematy. Nie przepadam po prostu za ostrym, radykalnym tonem i być może błędnie podpiełem Pana komentarze (nie tylko ten, ale też poprzednie, których napisał Pan już kilka) jako mocno konfrontacyjne. Sorry.
UsuńRównież życzę wszystkiego najlepszego w tym roku i proszę wracać! Obiecuję, że nie będę się do Pana komentarzy uprzedzał ;)
W porządku. Zaskoczony jestem, że moje komentarze odebrał Pan jako "mocno konfrontacyjne", gdyż zgadzam się ze wszystkim, co Pan napisał, a co czytałem. Hmmm
OdpowiedzUsuńNawet mi się bardzo podoba to, co Pan napisał. Wręcz jestem pod wrażeniem, że ktoś wreszcie napisał to, co powinno być napisane w sprawie funduszy. Co wcale nie znaczy, że ich nie lubię :)
Pana komentarze oceniam jako bardzo obiektywne. Sama prawda, także ta pozytywna.
Pozdrawiam